wtorek, 12 czerwca 2012

„Królowa jest tylko jedna”


Ta sama od mniej więcej 30 lat i nie wygląda na to, aby w najbliższej przyszłości miała komu przekazać tron. Ewa Podleś, bo oczywiście o niej mowa jest obiektem kultu i właściwie nie ma wielbicieli – ona ma wyznawców. Jej głos rozpoznawalny od pierwszych sekund trudno poddaje się opisowi  ale jedno można o nim powiedzieć z pewnością stuprocentową: to jest instrument zdumiewający  i jedyny na świecie. Wyróżnia się urodą niebanalną i nie dla wszystkich oczywistą. Ale jeśli  go raz usłyszałeś, to albo nigdy go nie zaakceptujesz ( o, nieszczęsny) , albo przepadłeś na zawsze ( a imię nasze legion). Podleś używa swojego daru w sposób absolutnie mistrzowski i z doskonałą świadomością na co go w danym momencie kariery stać. Zaczynała od wirtuozowskich partii Rossiniego i Handla wymagających koloraturowej pirotechniki i śpiewała je dość długo. W jej wykonaniu ozdobniki nigdy nie były sztuką dla sztuki, czystym popisem – zawsze służyły podkreśleniu emocjonalnego wyrazu muzyki. U Podleś każde słowo znaczy. Głęboki kontralt predestynował ją szczególnie do ról spodenkowych , w których się wyspecjalizowała narzekając czasem, że miło byłoby przytulić się do szerokiej piersi kolegi a nie tylko obejmować soprany. Ale kto widział i słyszał Podleś jako Rinalda, Tancreda, Giulio Cesare, Orfeo  czy Arsace zawsze będzie to miał we wdzięcznej (i stęsknionej) pamięci Później zaczęła wykonywać nieco inny repertuar i doskonale bawi się rolami czarownic i wrednych bab. Była fenomenalną Ulricą w „Balu maskowym” i mimo, że ta partia składa się właściwie z jednej arii i kilku recytatywów publiczność zgotowała jej owację przerywającą spektakl na długie minuty (obok niej występowali wówczas Salvatore Licitra i Dimitrij Hvorostovsky). Na „Giocondę” w MET przychodzono tylko dla niej opuszczając teatr masowo po  jedynej arii   Ślepej, co musiało być nieprzyjemne dla całej reszty obsady. Zwłaszcza , że ta postać znika już w pierwszym akcie. Ostatnio ten sam numer wycięła w Paryżu powodując, że widownia oszalała z zachwytu nad Madame de la Haltiere, czyli złą macochą w „Kopciuszku” Masseneta. Tego lata pani Podleś powraca do Rossiniego – na festiwalu w jego rodzinnym Pesaro wystąpi jako tytułowy bohater w „Ciro in Babilonia”. U nas będzie szansa usłyszeć ją w lutym 2013, kiedy to da w warszawskim Teatrze Wielkim koncert specjalny.   

1 komentarz:

  1. Może i był to nieco już spóżniony występ Ewy Podleś w dużej tytułowej roli na ROF. Można sobie wyobrazić jaką siłę rażenia mialby jej Tankred czy Arsace dziesięć lat wcześniej w Pesaro...Ale, mimo naturalnych już ograniczeń, jej Ciro in Babilonia był, prawdopodobnie, najjaśniejszym wydarzeniem tegorocznego festiwalu. Zdecydowanie, moim zdaniem, przyćmił następnego dnia Matyldę di Shabran z Florezem, choć, oczywiście, to też było smakowite...
    Podleś zebrała zasłużoną owację miała też godną partnerkę - wciąż znaną przede wszystkim Włochom, ale myślę, że jej sława międzynarodowa jest kwestią krótkiego czasu: Jessicę Pratt. Spektakl z naszym "contralto assoluto" (określenie z Opera News) transmitowała włoska telewizja więc jest duże prawdopodobieństwo, że wreszcie (lepiej póżno niż wcale) Rossiniowski spektakl z Ewą Podleś trafi na DVD. Ave Ewa.

    OdpowiedzUsuń