Francesca
Zambello nieźle oberwała od niektórych krytyków za tę produkcję „Carmen” (ROH ,
grudzień 2006). Że zaspakaja najniższe popularne gusta, że staromodna, że
obliczona wyłącznie na dochód bez liczenia się z Wartościami Artystycznymi.
Większość z tych zarzutów jest raczej absurdalna, na szczęście co najmniej
tyleż samo było zachwytów równie nieumiarkowanych jak przygany. Bo trudno
zachować umiar w kontakcie z tak znakomitym, emocjonalnym spektaklem , nawet,
jeżeli samo dzieło zgrane jest już do cna i wydaje się nam, że wszystko już o
nim wiemy i wszystko widzieliśmy.
Oczywiście , produkcja ma swoje wady, ale i tak to najlepsza „Carmen” jaką widziałam. Wadą
podstawową wydaje mi się przeładowanie sceny: jest na niej za dużo ludzi, za
dużo się dzieje, czasem tęskni się za momentami oddechu, bardziej intymnymi.
Czegóż tu nie mamy: chór uzupełniono tłumem statystów , tancerzy , niezbędny
zespół dziecięcy jest niezwykle
rozbudowany i aktywny, ludziom towarzyszą zwierzęta: kury, wyjątkowo spokojny
osiołek oraz piękny, kary koń. Dbałość o szczegół wykazano niezwykłą także w
doborze wykonawców: oni wszyscy nawet fizycznie są w typie hiszpańsko-cygańskim
(wspomożeni charakteryzacją , ale jednak), żadnych blond włosów, żadnych
bławatkowych ocząt.. Scenografia jest relatywnie prosta i efektywna:
pomarańczowe i w barwie ochry mury ograniczają plac przed fabryka cygar, na
którym rośnie samotne drzewko pomarańczowe i płynie strumyk. W akcie drugim
mury stanowią zaplecze gospody Lillas Pastii ( tutaj to ..kobieta) przed nią
długi, prosty stół i nieco krzeseł. Obóz przemytników zamyka także mur a w
ostatnim akcie widzimy zaplecze areny, na której triumfy święci Escamillo.
Kostiumy są adekwatne i seksowne, nie
było chyba recenzentki, która nie podziwiałaby ( z niejaką zazdrością)
finałowej, żółtej sukni Carmen. No, ale nie okoliczności
ciuchowo-scenograficzne zadecydowały o klasie tej produkcji. Zambello miała do
dyspozycji parę głównych bohaterów jak z marzeń: utalentowanych aktorsko,
sprawnych fizycznie, urodziwych ( nie wiem, czy strona muzyczna ma dla reżysera
operowego duże znaczenie, sądząc po wielu współczesnych realizacjach obawiam
się ,że nie). Anna Caterina Antonacci wygląda na kobietę z charakterem: mocno
zarysowana szczęka, takiż nos, zdecydowana mimika. Ta Carmen jest wyraźnie
starsza od swego Jose, władcza, właściwie kawał suki. Co nie przeszkadza jej
być wiarygodną jako kobiecie, która może doprowadzić mężczyznę do kompletnego
szaleństwa. Bo ten Jose to nie chłopiec,
ukochany synek mamusi – to facet, od samego początku jest niebezpieczny i
skłonny do gwałtownych działań ( w dialogu mówi się o tym, że musiał opuścić
rodzinną Nawarrę i uciekać do wojska, ponieważ kogoś zabił). Przez chwilę
pielęgnuje jeszcze złudzenie o przyszłości z Micaelą, ale opętany żądzą i
zazdrością może być zdolny do wszystkiego. A przecież oboje potrafią także
zdobyć się na czułość. Carmen jeszcze pod koniec 3 aktu podchodzi do Jose aby
go pogładzić po twarzy i delikatnie pocałować, w głosie Jose jeszcze przy
słowach „Carmen il est le temps encore” brzmi tyle nadziei, że ona do niego
wróci….Nie widziałam dotąd finałowego duetu zagranego z taką pasją, tak
brutalnie i z takim ładunkiem erotyzmu i emocji. Interpretacyjnie oboje
partnerzy sa są sobie równi, ale muzycznie Kaufmann jest tak fantastyczny, że
zostawia Antonacci daleko w tyle. Nie dysponuje ona zresztą idealnym głosem do
Carmen, za mało mięsisty dół skali.
Kaufmann zaś tym swoim niekoniecznie najpiękniejszym bartenorem potrafi wyrazić
dosłownie wszystko . „C’est toi, c’est moi” zawiera w sobie niesamowitą
paletę uczuć gniew, desperację, czułość, nadzieję, rozczarowanie, wreszcie
morderczą furię. To już trzecia
„absolutna” rola Kaufmanna, do której każdy następny wykonawca będzie porównywany
i lata (a raczej wiele lat) miną, zanim ktoś chociażby zbliży się do jego
poziomu.(pozostałe 2 to oczywiście Werther i Lohengrin).
Po tych wszystkich zachwytach należałoby kilka słów
poświęcić wykonawcom mniejszych ról. Ildebrando d’Arcangelo jak na mój gust
jest nieco zbyt sympatyczny jak na Escamilla a jego głos w kupletach brzmi
nieco głucho. Jednak jako postać się
sprawdza a i wokalnie im dalej, tym lepiej. Z Norah Amsellem podobnie, ale
jednak gorzej. Ona z kolei jako Micaela wydaje się wiarygodna (nikt nie wymaga,
aby wyglądała na przytoczone w dialogu 17 lat), ale głos niestety brzmi zbyt
ostro i kanciasto. Za to bohaterowie drugoplanowi udani nad podziw: Matthew Rose, Jacques Imbrallo – świetni.
Znakomity jest w tym spektaklu także ruch sceniczny i
choreografia, także dzięki przywoływanej już sprawności fizycznej śpiewaków.
Pojedynek Jose i Escamilla zagrany został przez obu panów z baletową precyzją.
Są tu też fragmenty nieco ryzykowne: nie wiem , czy każdy tenor będzie w stanie
schodzić po pionowej ścianie za pomocą sznura śpiewając przy tym, jak to
uczynił Kaufmann.
Na sam koniec zostawiłam sobie Antonio Pappano. I będzie to niezwykle
przyjemny koniec, bo obok Levina to najlepszy współczesny operowy dyrygent.
Pełen temperamentu , ale wrażliwy na najmniejszy detal , bardzo opiekuńczy
wobec śpiewaków. Facet wyraźnie kocha to, co robi, kocha też muzyków i
wokalistów. Brawo, maestro!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz