Placido
Domingo osiągnął już jakiś czas temu status, który nawet trudno sensownie nazwać. W niedużym i dość
hermetycznym operowym światku może właściwie wszystko – Domingo chce, Domingo
dostaje. I moda na krytykowanie go w sieci („…no tego Dominga to już się nie da
słuchać!”), podobnie jak konsekwentne i wieloletnie ataki zajadłej fanki
Pavarottiego, niejakiej p. Midgette specjalnie go nie dotykają. W tym ostatnim
przypadku , obruszony rzeczywiście idiotycznym zarzutem, jakoby swoim
dyrygowaniem sabotował muzykę maestro zaprotestował. Za dyrygenturę zawsze mu
się dostawało – tyleż za fakt , że tenor się ośmiela, co za samą marną jakość.
A tak naprawdę Domingo nie jest wcale okropnym szefem orkiestry, nazwałabym go
raczej przeciętnym. Za to kochają go zazwyczaj i muzycy, których traktuje z
wielkim szacunkiem i śpiewacy – wiemy dlaczego. Maestro wykazuje się od
początku swojej kariery – a debiutował na scenie w wieku 3 lat – zdumiewającym
i do dziś trwającym apetytem na pracę. Łatwiej pewnie byłoby wyliczyć funkcje,
których w operze nie pełnił, niż te wykonywane. Jak dotąd nie reżyserował, ale
pewnie gdzieś koło dziewięćdziesiątki zechce robić i to. Wtedy będzie miał za
sobą zapewne wszystkie barytonowe role Verdiego, bo sądząc bo po jego planach
(Germont, hrabia Luna, Nabucco itd.) i tym , co ma już za sobą (Boccanegra,
Rigoletto, Foscari) zamierza zaliczyć
komplet. Zobaczyć Dominga jako Falstaffa, to by było coś (usłyszeć już może
mniej)! Grono śpiewaków, którym pomógł w karierze (głównie poprzez Operalia, jedyny
konkurs wokalny efektywnie promujący swoich laureatów) będzie już stanowić małą
armię. Już dziś wyliczenie tylko niektórych nazwisk wygląda imponująco: Di
Donato, Villazon, Schrott, Stemme, Calleja, tegoroczny zwycięzca Anthony Rolf
Constanzo. Ale najważniejsze wydaje mi się to, że każdy niemal (z wyjątkiem
ortodoksyjnych fanów innego tenora) , kto kocha operę zawdzięcza mu jakieś
wspaniałe wspomnienie – spektaklu bądź roli , która na zawsze pozostanie we
wdzięcznej i czułej pamięci. Wszystkie te refleksje przytaczam nie bez powodu.
Właśnie trafił w moje ręce zapis DVD koncertu, który w ubiegłym roku Domingo i
Sondra Radvanovsky dali w Toronto. Pierwsze spostrzeżenie : widownia szczelnie
wypełniła stadion. Który jeszcze 70-letni tenor mógłby takiego wyczynu dokonać
(bo , z całym szacunkiem publiczność nie przybyła raczej zwabiona nazwiskiem
Radvanovsky) ?.Drugie : nadzwyczajna hojność obydwojga protagonistów wieczoru,
którzy zdecydowali się na niezwykle bogaty program, nie skąpiąc także
bisów - koncert trwał prawie 3 godziny.
Zaczął Domingo i nie był to dobry początek. Aria Rodryga z „Cyda” Masseneta
zabrzmiała sucho, chwiejnie i brzydko. Czyżby internetowi krytycy mieli rację?
Niekoniecznie. Po pięknie wykonanej przez Radvanovsky , piekielnie trudnej
sicilianie z „Nieszporów sycylijskich” nastąpił duet z „Simona Boccanegry”. Po
części zgadzam się z argumentami tych, którzy twierdzą, że nie wystarczy stracić
górę by zostać barytonem. Domingo jest tenorem o ciemnej, przydymionej
dodatkowo przez czas barwie oraz bardzo dobrej średnicy i dole skali. Żeby nie
wiem jak próbował barytonem nie zostanie. Ale – tym niskim tenorem posługuje
się zadziwiająco swobodnie, zważywszy na siedemdziesiątkę na karku. Hitem wieczoru stała się aria z „Andrei
Cheniera” - „Nemico della patria” , którą Domingo zaśpiewał porywająco.
Wszystko w niej było : złość, żal i zazdrość. Bo to jest właśnie główna broń
Placidissimo – wyraz emocjonalny. Nawet w czasach, gdy jego piękny głos brzmiał
świeżo i triumfalnie najbardziej imponujące były jego interpretacje. Domingo
nie łkał i nigdy nie histeryzował , ale potrafił sprawić, że słuchacz odczuwał
głęboko emocje jego bohatera. I potrafi to nadal. Wybaczamy mu więc jego nienasycenie wokalne i
wycieczki na terytorium, na które raczej zbaczać nie powinien (barokowa koloratura w „Enchanted Island”
przerosła go zdecydowanie). Cieszmy się, ciągle jeszcze mu się chce śpiewać, bo
moment, gdy przestanie i zaczniemy za nim tęsknić niestety szybko się zbliża.
Szczerze polecam ten koncert z Toronto, także ze względu na znakomitą Sondrę
Radvanovsky, której nie lubi dyrektor MET (ponoc nie spełnia wyśrubowanych
standardów …estetycznych p. Gelba) i udaje
się jej występować na tej scenie głównie
w zastępstwach. A przecież to jeden naprawdę dziś nielicznych
autentycznych sopranów verdiowskich, o ładnym, zaokrąglonym brzmieniu.
Ja akurat uważam, że Ann Midgette jest jedną z najsensowniejszych amerykańskich krytyczek operowych. Nie wiedziałem natomiast o niej jako o "zajadłej fance Pavarottiego"...W każdym razie z wiekszą uwagą czytam jej opinie niż p. Tommasiniego (o ile nie przekręcam pisowni nazwiska) z NY Times'a.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą nigdy nie należałem do fanów Dominga śpiewaka, choć, rzecz jasna, bardzo cenię i uznaję. Ale jesgo dyrygowanie to faktycznie odbywa się na zasadzie "chce to dostaje" (no, nie zawsze na szczęście).
Tak, Ann Midgette jest znana z nieuleczalnego uwielbienia dla Pavarottiego i chyba nie wybaczyła Domingo, że przetrwał. Tommasini, podobnie jak ona zakochuje się w śpiewakach i , też jak ona bywa w związku z tym średnio obiektywny.Tyle, że obiektywizm jest pojęciem abstrakcyjnym - w stanie czystym nie istnieje. Ja profesjonalne krytyki czytuję informacyjnie, dla przyjemności śledzę kilka operowych blogów. Tam opinie nacechowane są emocjami szczerych fanów (lub "hatersów"), i na ogół nie udaje się Obiektywnego Autorytetu.
OdpowiedzUsuńNo tak, ale Tommasini "zakochuje się", tak się składa, w śpiewakach w których wypada się aktualnie zakochać, względnie, których promuje w swoim teatrze Gelb. Ale, być może, się czepiam - aż tak bardzo amerykańskich mediów nie śledzę.
UsuńA jakie operowe blogi polecasz? Oczywiście, Twój jest bardzo fajny, ale na jakie jeszcze warto zerkać :-) ?
Intermezzo - dużo szybkich wieści, zwłaszcza z Londynu ; Kinderkuchen for the FBI , Parterre Box ; forum Opera-L ; Wagner Opera. Zaglądam też na blogi francuskie (znasz język?), chociaż tam czasem okropnie się mądrzą (jak to oni).
UsuńDzięki wielkie za wskazówki.Francuski znam, włoski trochę mniej, ale jakoś daję radę :-) Zerkam na blog Corriere della Grisi, ale tam mieszają z błotem (to niby jakaś grupa melomanów, ale mam wrażenie, że to kilku zawodowych krytyków, którzy sączą anonimowy jad) wszystkich (poza paroma ulubieńcami)...
OdpowiedzUsuńIntermezzo znam, często dziwne opinie wygłasza autorka, ale, rzeczywiście, błyskawicznie reaguje na spektakle i koncerty w Londynie
Lubię włoską GB Opera, trafiłem też na fajny
http://ihearvoices.wordpress.com/
Zabieram się za czytanie Kinderkuchen for the FBI, Parterre Box...
A jakie francuskie blogi masz na myśli? Boja np. za Forum Opera nie przepadam, ale grupa dyskusyjna ODB Opera jest ciekawa - obok dyskusji są bardzo szczególowe recenzje zamieszczane przez sprawdzonych korespondentów...
Np. Le Blog du Wanderer , Paris - Broadway , Fomalhaut ,Musica sola
OdpowiedzUsuń