piątek, 22 marca 2013

"Hoffmann" dwukrotnie opowiedziany


Mój pierwszy “Hoffmann” oszołomił mnie ponad 20 lat temu i sprawił, że pokochałam tę operę chyba dozgonnie. Była to reżyserowana przez Johna Schlesingera inscenizacja z Covent Garden , z Domingiem, Cotrubas, Baltsą, Serrą, Evansem, pod Pretrem. W tym cały problem, bo mam ją za uszami cały czas, nie mogę się od porównań uwolnić a te rzadko bywają korzystne. Ale czasem …
Met 2010. Inscenizacja jest typowa dla tej sceny: porządna, wystawna, z ładnymi kostiumami i … niespecjalnie inspirująca. Każdy akt rozgrywa się właściwie w innym czasie historycznym, co powoduje pytanie o naturę samego Hoffmanna – chyba nie jest on z tego świata, skoro włóczy się po nim od tak dawna (co najmniej od końca 18 wieku, sądząc po strojach z aktu Giullietty). A może to ucieleśniona „wieczna męskość”? Miejmy nadzieję, że nie, bo kiepsko świadczyłoby to o mężczyznach. Bohater nie sprawia bowiem, zwłaszcza w interpretacji Josepha Calleji, zbyt sympatycznego wrażenia. Mówiąc wprost, już w libretcie Hoffman wychodzi na (uczciwszy uszy) idiotę, zaś Calleja nie wyposaża go w osobisty wdzięk, który pomógłby widzowi zaakceptować go z dobrodziejstwem inwentarza. Wokalnie także ten Hoffmann wypada blado, mordercza partia po prostu przerasta możliwości tenora lirycznego. Słyszalny wysiłek i forsowanie głosu , podkreślone jeszcze jasną jego barwą psuja efekt, Aktorsko zdecydowanie najlepiej wypadł akt Antonii, prawdopodobnie przyczyniła się do tego inspirująca partnerka, Anna Netrebko, w znakomitej formie  fizycznej , wzruszająca, ale nie przesłodzona. Jej sopran o ciemnej barwie w tej partii sprawdza się idealnie i należy się cieszyć, że śpiewaczka miała na tyle samoświadomości, by odwołać występ w rolach wszystkich miłości Hoffmanna, pozostawiając tylko Antonię i niemą Stellę. Ekaterina Gubanowa była nudną Giuliettą : wszystkie nuty na miejscu, ale barwa nieciekawa a sama wykonawczyni za grosz nie ma temperamentu – tu akurat niezbędnego. Kathleen Kim sprawdziła się nienajgorzej jako Olimpia, Alan Held był fatalny w rolach czterech czarnych charakterów- ani głosu, ani interpretacji.
 

https://www.youtube.com/watch?v=1Hx8a5GmSsU



Monachium, grudzień 2011. Scena nieprzesadnie zabudowana, dekoracje w smętnych odcieniach brązów i zieleni, większość kostiumów także. Ale w tych „okolicznościach scenograficznych” akcja przeprowadzona jest znakomicie, z kilkoma świetnymi  pomysłami natury czysto teatralnej (np. "paląca fajkę" kurtyna zapowiadająca kolejne historie hoffmannowych miłości, oryginalne rozwiązanie kwestii kolekcjonowanych przez Dapertutta odbić itd). Co jeszcze ważniejsze są tu koncepcje wpływające na zasadniczy wydźwięk dzieła i – co ciekawe – wiążą się głównie z postaciami Niklausse’a i Muzy , wykonywanymi zwykle przez tę samą śpiewaczkę. Tu Niclausse jest alter ego Hoffmanna, co podkreśla się przez fizyczne podobieństwo ( Angela Brower nosi perukę z czarnych loków, jakie z natury posiada Villazon, ma nawet brwi zrobione na podobieństwo słynnych „krzaków” Rolanda). Jest także jego wewnętrznym dzieckiem – ma kostium identyczny z Hoffmannem, ale z krótkimi spodenkami. Zamiast przyodziewać Muzę w grecką tunikę reżyser każe jej pozostać w stroju Niclausse’a, co czyni ją jeszcze jedną częścią osobowości Hoffmanna, obecną przy nim zawsze, choć czasem niezbyt aktywną. Hoffmannem jest w tym spektaklu Rolando Villazon , który wraca na sceny po długim kryzysie wokalnym i po  kilku operacjach próbując wskrzesić swą znakomitą karierę . Czyni to , trzeba przyznać z  pewnym powodzeniem, tworzy postać nieidealną , ale ciekawą i dobrze zaśpiewaną. Jego głos wykazuje ślady niedawnej katastrofy, ale  ogólna forma pozwala mieć nadzieję , że i to minie dość szybko. Hoffmann to partia bardzo trudna i wyczerpująca, Villazon przetrwał wszystkie 5 części w zadziwiająco dobrej kondycji. Barwa głosu przypomina zdecydowanie jego mistrza, ale Villazon już mniej próbuje „śpiewać Domingiem”, co zdecydowanie wychodzi mu na zdrowie (tylko Domingo jest Domingiem).Tworzy przy tym ciekawą kreację aktorską, jego bohater jest konglomeratem cech uroczych i odpychających, ma w sobie zarówno arogancję, jak ciepło i wdzięk. Diana Damrau podjęła heroiczne zadanie wykonania wszystkich czterech bohaterek (jednej niemej) i prawie jej się powiodło. Nie wiedziałam, że jest z niej tak znakomita aktorka, stworzyła 4 odrębne, pełne role! Wokalnie była świetną Olimpią i dobrą Antonią, ale na Giuliettę sił i głosu nie wystarczyło. Jest to po prostu za mocna rola dla tej śpiewaczki. Jako demoniczny przeciwnik Hoffmanna w 4 postaciach wystąpił John Relyea , który mi się podobał, zarówno głosowo jak aktorsko. W jego wykonaniu tekst Lindorfa „Je suis vieux..” brzmiał dość zabawnie, bo Relyea ma na oko jakieś trzydzieści parę lat, ale artysta świetnie bawił się swoimi rolami, na szczęście bawił też publiczność. Warto zapamiętać nazwisko Angeli Brower, amerykańskiej wychowanki Studia Młodych Śpiewaków przy Bayerische Staatsoper. Jej Niclausse/Muza to zdecydowany sukces, który z pewnością poprowadzi ją do dalszych – piękny, okrągły, świetlisty mezzosopran, świadomość stylu, dobra interpretacja  i kolosalny wdzięk osobisty. Brawo!  Do dyrygenta mam tylko jedną pretensję (ponieważ to zapewne on podjął decyzję jak poskładać te puzzle, jakie stanowią „Opowieści Hoffmanna”). Pozbawił nas przepięknego finału aktu weneckiego, co za szkoda…






5 komentarzy:

  1. Interesujące omówienie spektakli "Opowieści". Netrebko byałby świetne gdyby nie ten jej okropny francuski! Diana Damrau śpiewa ostatnio dosłownie wszystko, jakby miał się odbyć wkrótce koniec świata, ale te monachijskie "Opowieści" całkiem jej wyszły. Rolando Villazon mi się bardzo podobał, to chyba najlepszy Hoffmann w tej chwili.
    Nie wiem czy Pani zna, moim zdaniem, znakomitą inscenizację L.Pelly, która od 2004 roku krąży po świecie, a ostatnio sfilmowało ją Mezzo w Barcelonie. To miał być przede wszystkim event Natalie Dessay w 4 rolach. Na szczęście i ona z tego zrezygnowała. Została przy Antonii. Głos jest w strzępach, ale interpretacja wzruszająca.Robert.

    OdpowiedzUsuń
  2. Francuska wymowa jest tak trudna (mam teorię, że trzeba się urodzić ze zdolnością do niej, nauczenie się - prawie niemożliwe) , że staram się być wyrozumiała, zwłaszcza, że moja własna też dość okropna. Damrau ostatnio debiutowała jako Violetta - i to był, sądząc tylko z nasłuchu sukces. Co więcej Domingo jako Germont senior też okazał się znakomity. Barytonem nie jest i nigdy nie będzie, ale zaśpiewał pięknie. Drugi akt, dzięki obojgu - wspaniały. Nie znam "Hoffmanna" z Barcelony, sprawdzę go za czas jakiś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja zaś polecam Hoffmanna z Genewy w reżyserii Oliviera Py, wiele miesięcy temu pokazało tę inscenizację Mezzo, jest też dostępna na DVD.

    OdpowiedzUsuń
  4. Widziałam, bardzo mroczna, momentami wręcz przerażająca.I gdyby nie Marc Laho też bym polecała.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niestety, mnie Damrau (tylko z nasłuchu)jako Violetta nie przekonała. Osobiście nie rozumiem o co takie "halo"...Ale możliwe, że jej interpretacja się ukształtuje, bo będzie śpiewać dużo spektakli w różnych teatrach. Ja jednak uważam, że w tej roli można nawet nie błyszczeć od strony czysto wokalnej, ale potrzebne jest to "coś" czego Damrau, moim zdaniem, nie posiada.

    OdpowiedzUsuń