Ochłonięcie
po „Parsifalu” zajęło mi mnóstwo czasu, ale rzeczywiście od bardzo dawna żaden
spektakl operowy nie był dla mnie tak głębokim przeżyciem. Chociaż warszawski
Teatr Studio starał się z całych sił zepsuć mi wrażenie koszmarnym
nagłośnieniem i wykładem Adama Suprynowicza , który z takim naciskiem
podkreślał mniemaną antychrześcijańskość utworu, że moja nieznająca dzieła koleżanka już w przerwie zapytała mnie
zdziwiona o co temu panu chodziło. W każdym razie importowana z Lyonu
produkcja, mimo przeniesienia akcji w
postapokaliptyczną bliską przyszłość okazała się prawdziwym misterium, za co
trzeba podziękować całej twórczej ekipie, bo
wszystkie elementy zadziałały idealnie. Już wstęp wytworzył odpowiedni
klimat : ubrani w korporacyjne mundurki mężczyźni zrzucają marynarki, krawaty i
buty (obserwowani przez zdumionego Parsifala) i zasiadają w ciasnym, podwójnym
kręgu po prawej stronie sceny (mandala życia - nawiązanie do buddyzmu, którym
się Wagner interesował ). Kobiety oddzielone od nich wyschniętym strumieniem
pozostaną osobne, nieważne i nieme - to
męski świat. Obecność w nim Kundry irytuje braci, którzy nie są gotowi zobaczyć
w niej stworzenie tak samo ważne jak zabity łabędź. Który, o ulgo, w tej
produkcji jest łabędziem, podobnie jak włócznia włócznią a Graal Graalem. Z czasem strumień napełni się wodą , a z
pojawieniem się cierpiącego Amfortasa krwią. Z tyłu sceny znakomite projekcje
wideo (Peter Flaherty) pokazują nam niebo – czasem pokryte chmurami, czasem
krwawe, pokazują też kształty ludzkiego ciała jak z obrazów Georgii O’Keefe .
Światła (David Finn) tworzą niezwykły klimat podczas misterium Graala w
pierwszym akcie. Drugi akt królestwo Klinsora umieszcza … wewnątrz rany
Amfortasa , tak to przynajmniej interpretuje Jonas Kaufmann. My widzimy
zawężoną przestrzeń, Dziewczęta Kwiaty (białe sukienki, długie, proste, czarne
włosy- wyglądają trochę jak w azjatyckim horrorze) z włóczniami dłoniach i krew, która zalewa cale podłoże. We krwi z
upodobaniem nurza się Klingsor , krew plami białe suknie i łoże, na którym
Kundry nie udało się skusić Parsifala. W trzecim akcie nie ma wielkopiątkowego
odrodzenia przyrody, mamy tylko jasne punkty na spękanej ziemi – czy to są
wiosenne, drobne kwiatki? Nie wiemy. François Girard miał dużo szczęścia,
trafiając na taką obsadę , na jaką stać może ze trzy (jeśli tyle) teatry na
świecie. Wszyscy śpiewacy są także wytrawnymi aktorami i byli w stanie
zrealizować jego wizję. Zacznijmy od tego, który w wielu recenzjach stanowił
największe zaskoczenie dla ich autorów , czego nie rozumiem, bo Peter Mattei od
zawsze znany jest z aktorskiego talentu. Jako Amfortas cierpiał tak
przejmująco, tak bardzo po ludzku, że patrzyło się na to z trudem niemal
fizycznie odczuwając jego mękę. W akcie trzecim król jest już tak zdesperowany,
że zsuwa się do grobu ojca nie wierząc , że odkupienie nadejdzie. Krew plami
jego koszulę, ale także koszule giermków, na których się wspiera. Tym , co
rzeczywiście nieco zaskakujące okazała się potęga głosu, bo Mattei znany jest
jak dotąd z ról typowych dla barytona lirycznego, nie wymagających takiego
wolumenu. W każdym razie tu brzmiał i potężnie, i pięknie i przejmująco.
Jewgienij Nikitin (to ten niedobry człowiek ze swastyką na piersi) zagrał
Klingsora, który nie tylko nadal odczuwa furię z powodu odrzucenia przez Graala
( nawet go rozumiem, biorąc pod uwagę ofiarę, której dokonał daremnie), ale
którego to nadal boli. Demoniczne miny strojone przez artystę ( niektórych
bawiły) mnie nie przeszkadzały. Głosowo także sprostał zadaniu. Najsłabszym, co
zdecydowanie nie oznacza, że słabym elementem obsady okazała się Kundry.
Katarina Dalayman grała w manierze typowej „szalonej damy” , co przecież nie
stanowi błędu, gorzej, że wyglądała raczej na matkę ziemię niż wyrafinowaną
kusicielkę. W związku z czym Parsifal nie miał zbyt trudnego zadania i oparcie
się jej wdziękom nie stanowiło ciężkiej próby. Dalayman najlepiej wypadła w trzecim akcie , ale tam
już nie śpiewa. A dysponuje mocnym , ciemnym głosem, momentami tylko
sprawiającym wrażenie nieco matowego. Ogólnie jednak jej Kundry , może nie
ekscytująca, ale dobra była na pewno. Gurnemanz ma w „Parsifalu” zdecydowanie
najwięcej do śpiewania – to prawdopodobnie jest najdłuższa partia w zachodniej
operze (podejrzewam bowiem , że w chińskiej bywają jeszcze dłuższe). Rene Pape
dotarł do końca bez śladu zmęczenia , ze swoim nieprawdopodobnie pięknym głosem
tak świeżym, jakby dopiero zaczynał. Dla mnie jest to pod względem barwy głos,
który nie ma i nie miał konkurencji w kategorii męskiej – piękno absolutne.
Poza tym bardzo lubię sposób, w jaki traktuje Wagnera – jak belcanto. Nie traci
przy tym nic ze specyficznej , zupełnie przecież innej niż włoska melodyjności
. Jako Gurnemanz , który dla bractwa
Graala jest quasi-ojcem wykorzystał swój autorytet, emanował także ciepłem,
spokojem , czasem rezygnacją. W roli Parsifala Jonas Kaufmann zaprezentował nie
tylko wspaniałe aktorstwo sceniczne ( z tej strony go już znamy doskonale), ale
także głosowe. Parsifal pojawia się na scenie jako ów niewinny prostaczek ,
więc głos Kaufmanna brzmi lekko, młodzieńczo świeżo. Naturalne zalety śpiewaka
sprawiają, że tak też wygląda. Gdy wyrywa się z ramion uwodzicielki nabiera,
zgodnie z partyturą mocy heroicznej – jest silny, zrozumiał wreszcie w czym
uczestniczy i jakie znaczenie ma jego decyzja. Gdy powraca po latach wędrówki zmęczenie
, dojrzałość ale i nadal obecną moc słychać w głosie. Zewnętrznie trzeba było
Kaufmanna na doświadczonego tułaczką ucharakteryzować. Poza tym pół trzeciego aktu Parsifal spędza bez koszuli i – nie , nie będę się zachwycać urokami
Kaufmannowej klaty – stanowi to doskonałą lekcję poglądową, bo widać
znakomicie, które mięśnie przy śpiewaniu pracują. Bardzo podobało mi się także
i to, że w trzecim akcie nie ma momentu wyraźnego przełamania – teraz jestem
znużonym człowiekiem – a teraz Odkupicielem. Parsifal był cały czas jednym i
drugim.
Daniele
Gatti dyrygował bez partytury, co świadczy nie tylko o jej dokładnej znajomości
, ale także o głębokiej miłości do tej muzyki. I to się dało usłyszeć.
Dostaliśmy wspaniale poprowadzonego „Parsifala”. W takich momentach niezmiernie
żałuję, że nie mam większego talentu literackiego, że mój język jest tak ubogi
a siła przekazu nikła. Bo taki „Parsifal” zdarza się niezwykle rzadko.
Chciałoby się podziękować każdemu z osobna – wszystkim śpiewakom, orkiestrze,
chórowi, reżyserowi, autorowi projekcji wideo, oświetlenia, scenografii itd.,
itd., itd. Dlatego , jeżeli przegapiliście to wydarzenie z jakichś
przyczyn serdecznie namawiam:
kiedy tylko będzie DVD (a będzie) kupujcie bez namysłu . Warto. I zazdroszczę
widzom z Łodzi, gdzie wiem, że transmisję można oglądać w dobrych warunkach. Ja
nie miałam tego szczęścia, ale i tak 6 godzin spędzonych na straszliwie
niewygodnych krzesłach Teatru Studio będę wspominać z czułością.
PS.
Mam jeszcze pytanie, na które właściwie powinien odpowiedzieć znawca w rodzaju
Piotra Kamińskiego, ale on raczej blogów nie czytuje. Może jest ktoś taki wśród
Was? Kiedy właściwie i z kim Parsifal dorobił się potomka? Bo o tym, że się dorobił
wiemy z „Lohengrina”.
Mamcia: Condwiramur, szczegóły związku Parsifala z nią być może do znalezienia u Wolframa von Eschenbacha.
OdpowiedzUsuńZachwycające przedstawienie, choć potrzebowałam trochę czasu, by przekonać się do sposobu dyrygowania Gattiego. By ochłonąć po przedstawieniu - wielu godzin.
Nie zgadzam się jedynie z oceną Katariny Dalaiman w roli Kundry - może w pierwszym akcie była niedostatecznie dzika, ale w drugim absolutnie mnie poraziła - i głosem i aktorstwem. Pierwszy raz w życiu, a parę Parsifali widziałam, scena Kundry i Parsifal przyprawiła mnie o palpitacje, wzrost ciśnienia i przyspieszony oddech.
Bardzo dziękuję! Ja tę scenę odebrałam nieco inaczej, mnie się wydaje , że między nią a nim nie ma chemii. Co nie jest winą żadnego z nich.Ale wokalnie - rzeczywiście fantastyczni oboje.
OdpowiedzUsuńAleż to sprawa bardzo indywidualna (piękno głosu, aktorstwo, chemia etc.)! Zmierzyć można decybele. Reszta należy do każdego z nas. Dlatego zawsze z wielkim zainteresowaniem czytam recenzje (dziękuję za znakomity blog), a i tak swoje wiem, i bywa, że jest to przekonanie mało popularne wśród tzw. większości.
OdpowiedzUsuńZgadzam się stuprocentowo, dlatego właśnie napisałam, że ja odebrałam tak, a inni po swojemu. I wszyscy mamy rację.Moje poglądy nie są i nie mogą być zawsze zbieżne z opiniami operowych współmaniaków, ale czasami bywają, na szczęście. Wielokrotnie natomiast zdarzało mi się oberwać za ...niedostatek uwielbienia dla faworytów innych. I to mnie najbardziej dziwi, bo dostaje mi się nawet nie za dezaprobatę, ale za odmowę przyjęcia pozycji klęczącej. Mnie nie dziwi, że ktoś niekoniecznie tak jak ja podziwia Pape, Harteros czy Kwietnia.Tym nie mniej z dyskusji rodzi się często nowa wartość, więc bardzo się cieszę z każdej opinii i serdecznie za nią dziękuję.
OdpowiedzUsuńw HD:
OdpowiedzUsuńhttp://fenopy.se/torrent/parsifal+metopera+03+02+2013+hdtv+1080p+ac3+mme/OTc1NjM0Mg