wtorek, 26 marca 2013

Zgubne skutki nepotyzmu - "Nabucco" z La Scali



Nepotyzm bywa wyjątkowo dokuczliwy – i nie piszę tego pod wpływem lektury bieżących doniesień politycznych z kraju ( staram się unikać dla dobra własnych nerwów). Do tej smutnej konstatacji doprowadził mnie kontakt ze spektaklem „Nabucco” z La Scali  sprzed kilku tygodni. Doprawdy trudno mi sobie wyobrazić jakąkolwiek inną przyczynę zatrudnienia reżysera Daniele Abbado niż jego rodzinne koneksje (tak, syn TEGO Abbado). Jeśli ta produkcja ma jakiekolwiek zalety, to ja ich nie wykryłam. Owszem, „Nabucco”  nie może się poszczycić specjalnie ekscytującą fabułą, ale to jeszcze nie powód, aby robić z niego nudnego gniota ! Scenografii właściwie nie ma, bo trudno za taką uznać białe „płyty”, które zdaje się mają symbolizować macewy. W roli kostiumów występują dwudziestowieczne, szarobrunatne łachy , w które odziani są wszyscy, niezależnie od postaci i jej narodowości oraz zajmowanej w hierarchii pozycji. Skutkiem czego król wygląda tak samo oraz identyczne nijako jak uwięzieni Żydzi. Czy tak reżyser rozumie uniwersalizm? Brak wizualnych atrakcji można by jednak wybaczyć, gdyby Abbado miał na „Nabucca” sensowny pomysł, bo nie da się przecież enigmatycznych, czarnobiałych projekcji wideo za taki uznać. W tej operze głównym, choć nie tytułowym bohaterem jest chór i trzeba potrafić dla niego opracować ruch sceniczny. Chórzyści nie mogą stać sztywno upozowani przez zdecydowaną większość akcji , bo opowieść zamienia się w koncert tracąc wszelki wyraz. Członkowie chóru ani mogą, ani powinni sami ratować sytuację,  oni maja stanowić części jednego organizmu. To do reżysera należy delikatne zindywidualizowanie osób, aby nie stawały się rozróżnialne tylko po płci i wieku. Abbado kompletnie tego nie potrafi. I mogłabym wykonanie „Va pensiero” na froncie sceny, twarzą do publiczności i bez najmniejszego poruszenia uznać za koncepcję, próbę oddania zazwyczaj traktowanemu drugoplanowo chórowi sprawiedliwości, gdyby nie to, że podobnie ( z tą różnicą, że protagonistów umieszczano jednak na przedzie) było w innych momentach.  A mogło być tak pięknie… Mogło, bo od strony muzycznej udało się nadzwyczaj. Nicola Luisotti może nie okazał się tej nadzwyczajności częścią, ale przynajmniej wykazał fachowość i brak skłonności do eksperymentów. Za to soliści… Veronica Simeoni była bardzo dobrą Feneną – ładny głos , solidnie prowadzony, niezłe aktorstwo.  Aleksandrs Antonenko w partii Ismaela to jest już chyba ekstrawagancja i marnowanie jego możliwości. Ma on pewne wady (forsowanie góry) , ale na tenora tej klasy czekałam długo. Grzeje mnie teraz nadzieja, że w  średnich i mocniejszych partiach verdiowskich przynajmniej czasami nie będę musiała znosić dwóch dyżurnych  Marcellów: Alvareza i Giordaniego ( tego pierwszego zaakceptować nieco łatwiej)  ani, nie daj Boże straszącego jeszcze w niektórych teatrach wrzaskliwego Jose Cury. Jako Zaccaria Vitalij Kowaljow pokazał się od najlepszej strony. O ile jako Wotan nie budzi on mego szczególnego entuzjazmu ( co nie znaczy, że jest słaby – to wyjątkowa rola i wyjątkowe wymagania) tutaj mi się podobał: są odpowiednie, niskie, wibrujące tony, jest płynność , odpowiednia godność i postawa. Leo Nuci  śpiewa Nabucca od nie pamiętam już ilu lat i to słychać  - mam tu na myśli zarówno pozytywne jak i negatywne aspekty tego stanu rzeczy. Nucci ma 71 lat (rok młodszy od Dominga) i nikt chyba nie spodziewa się , że jego głos będzie brzmiał tak , jak 30 lat temu. Owszem , ubytki mocy są wyraźne, co skutkuje niepotrzebnym napięciem, owszem samo brzmienie nieco zmatowiało. Ale – cóż to za klasa, jaki styl, jaka interpretacja! A przy tym, mimo pewnych zastrzeżeń, ten głos nadal mi się podoba. Od strony czysto aktorskiej widać nieco przerysowań (w scenie szaleństwa) , ale jak przejmująco zagrał Nucci w obrazie finałowym! A Ljudmyla  
Monastyrska już trzeci raz pozostawiła mnie w niemym zachwycie. Abigaille to straszliwie trudna partia, wymagająca od śpiewaczki wszystkiego: dużego wolumenu, pewności we wszystkich rejestrach, wyrazu dramatycznego, dobrego legato. I Monastyrska to ma w pakiecie dokładając od siebie jeszcze miękkość i urodę głosu , co można podziwiać w finale. Nie potrafię pojąć, dlaczego mogłam tę fantastyczną Abigaille zobaczyć właściwie przez przypadek – Monastyrska zastąpiła chorą Lucrezię Garcia. W niczym Garcii nie ujmując – cóż za szczęśliwe zrządzeni losu! Na koniec – zostawiłam sobie chór, bez którego nie ma „Nabucca”.  W Teatro alla Scala nie jest on bardzo liczny (to nie Met) , ale bardzo, bardzo kompetentny.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz