Rodzinny dramat spowodował, że nie dotarłam do Londynu na "Don Carlo". Z recenzji wynika , że to były magiczne spektakle, Mariusz Kwiecień odniósł sukces debiutując w roli Posy a Anja Harteros tradycyjnie odwołała wszystkie występy poza premierowym. Nic to, udało mi się zdobyć bezcenny bilet na na "Don Carlo" w Monachium, a tam , jeśli wszyscy będą zdrowi powinno być jeszcze lepiej niż w styczniu 2012. O czym skrupulatnie doniosę. Na razie oddałam się wspomnieniom , co lubię od czasu do czasu i obejrzałam dwie wersje niemal już antyczne. Salzburg, 1986. Cyrk Karajana w pełnej krasie: jego
protegowani śpiewacy, jedna z jego orkiestr (wiedeńska, oczywiście) i on sam
jako gwiazda gwiazd, celebrujący siebie samego w sposób nieznośny. Ale, trzeba
staremu draniowi to przyznać: dyrygował znakomicie. Nie wiem, kto tym razem
odpowiadał za wybór wersji dzieła, bo dokonany został najgorszy z możliwych ,
czyli czteroaktowa wersja włoska pozbawiająca amantów uzasadnienia ich historii
a tym samym spłaszczająca motywacje – czyli także charaktery. Wystawiono ją nie
tylko pod batutą , ale też w reżyserii Karajana, a był on wyjątkowo pozbawionym
fantazji, nudnym reżyserem. Taki też
jest ten spektakl – olśniewający ciężkimi, bogatymi dekoracjami i sztywnymi,
stylowymi kostiumami, które przytłaczają
zarówno widza, jak wykonawców.
Jose Carreras był wówczas w niezłej kondycji głosowej i chociaż szczyt swoich możliwości miał już za
sobą, ciągle jego śpiewanie szczerze cieszyło uszy. Interpretacja od strony
czysto aktorskiej już dużo mniej. Fiamma Izzo d’Amico, którą Karajan usiłował
dość namolnie, acz bez większego powodzenia lansować snuła się po scenie niczym
widmo (piękne, trzeba przyznać) i sprawiała wrażenie kompletnie nieobecnej
duchem. Jej ładny sopran , używany z sensem jej nie ratował , bo tu również
czuło się ów indyferentyzm i brak zainteresowania tym co robi. Piero
Cappuccilli był już wtedy dość zaawansowany wiekowo i kompletnie nieudolny
aktorsko, ale ciągle dysponował wspaniałym głosem, fantastycznie dopieszczał
długie , typowo verdiowskie frazy i brzmiał potężnie nie wrzeszcząc. Ferruccio
Furlanetto, ponad 25 lat temu za młody wizualnie do swej roli wokalnie sprawdził się
znakomicie. Agnes Baltsa zaś miała
wszystkie atuty pozwalające stworzyć niezmiernie adekwatną i wyrazistą Eboli :
poza charakterystycznym w barwie i natychmiastowo rozpoznawalnym głosem (
zawsze bardzo mi się podobał) dysponowała
jeszcze rzadkim nerwem dramatycznym.
Największym zaskoczeniem był dla mnie stanowczo spektakl
z Theatre Chatelet , 1996 (wersja oryginalna : francuska, pięcioaktowa, przez ortodoksów
uważana za jedyną obowiązującą) . Zabierałam się do niego z nieufnością, mając
w pamięci popisy Roberto Alagny w niedawnym spektaklu MET i tamtejszą „Toscę” Bondy’ego, który rzecz
reżyserował. Ale to było dawno temu, regietheather , którego wyznawcą Bondy
jest dziś dopiero się wykluwał. Produkcja z Chatelet okazała się znakomita, nawet dla
moich , zmęczonych już trochę „Don Carlosem” oczu i uszu. Scenografia , nowoczesna, ale nawiązująca
do właściwych czasów, podobnie kostiumy.
Akcja przeprowadzona precyzyjnie , bez dziwactw
, z emocjami ale bez nadmiaru ekspresji. Alagna w 1996 miał wszystko, co
do roli Carlosa potrzebne : świeży, dźwięczny głos, młodą, sympatyczną twarz i
właśnie młodzieńczą żarliwość, jedyną cechę , która jego bohatera uwiarygodnia
i usprawiedliwia. Wróżono mu przed premierą porażkę, jako , że partia wydawała
się na jego głos za ciężka . Udźwignął bez problemów. Thomas Hampson , aczkolwiek momentami głosu
troszkę nie wystarczało okazał się bardzo dobrym Posą : intensywny, ale nie
histeryczny w wyrazie , elegancki , szlachetny (wszystko to przede wszystkim w
warstwie dźwiękowej) w dodatku przystojny: wysoki, smukły, długowłosy… Karita
Mattila jako Elisabetta stworzyła ciepłą i sympatyczną (wokalnie i
scenicznie) postać. Lubię ogromnie jej krystalicznie czysty głos , ale Mattila ma
poza tym niezmiernie rzadki dar rozjaśniania i ocieplania sceny przez samą swą obecność.
W przeciwieństwie do nadekspresyjnej i krzykliwej Waltraud Meier jako Eboli.
Nie mnie oceniać co ta wielka specjalistka od Wagnera śpiewać powinna, ale
repertuar niemiecki wydaje mi się jej naturalnym terytorium. Jose Van Dam zaprezentował bardzo dobre aktorstwo w roli
Filipa II, dobrze też śpiewał, ale to nigdy nie był basso profondo, a taki i
jedynie taki głos robi w tej partii odpowiednie wrażenie. Antonio Pappano –
klasa jak zawsze.