„La
donna del lago” (różnie tłumaczy się ten tytuł na polski, pozostanę więc przy
oryginalnym) nie należy do szczególnie udanych, ani też często granych oper
Rossiniego. A jednak pojawia się na scenach operowych od czasu do czasu zaś tytułową
rolę śpiewały wielkie gwiazdy: Montserrat Caballe, June Anderson, Katia Ricciarelli.
W maju dzieło wystawiła ROH i spektakl okazał się nieco dziwaczny. Taki ni
pies, ni wydra, jakby realizatorzy chcieli właściwie rzecz pokazać po bożemu,
ale odwagi im nie starczyło i postanowili
troszkę jednak przy libretcie pomajstrować. W związku z tym po odsłonięciu
kurtyny zamiast XVI-wiecznej Szkocji
mamy o mniej więcej 300 lat późniejszy , najpewniej brytyjski klub
dżentelmenów z kilkoma muzealnymi
gablotami. W jednej z nich, centralnie umieszczonej tkwi jako eksponat główna
bohaterka (wyrazy współczucia dla Joyce DiDonato zmuszonej bardzo długo trzymać
ręce uniesione nad głową), w innej mamy miniaturę statku, w kolejnej królewskie
szaty. Wśród dżentelmenów obecni są Rossini i Walter Scott, którzy zaczynają na
bieżąco snuć opowieść. Elena może wreszcie opuścić swe szklane więzienie i
spotkać króla - nadal w warunkach klubowych. Wreszcie przecudny
lanszaft przedstawiający szkockie góry zostaje , jak wrota rozsunięty i
znajdujemy się we właściwym miejscu akcji. A tam – centralnie umieszczone
schody prezentowane z różnych stron dzięki obrotówce. Te dwie zasadnicze
scenerie będą się jeszcze wymieniać, zaś autorzy opery interweniować i wymyślać
ją na bieżąco (Rossini wybłaga u Scotta szczęśliwą odmianę losu kochanków).
Żebyśmy na pewno wiedzieli , z kim mamy do czynienia dostajemy nawet Rossiniego
w imponującej czapie mistrza kuchni próbującego świeżo przyrządzonej
jagnięciny. Skutek tej koncepcji reżyserskiej odczuwają zasadniczo wykonawcy partii
drugoplanowych Albiny – Justina Gringyte (świetny głos, kariera warta
obserwacji) i Serano – zasłużony tenore
comprimario Robin Leggate. Do śpiewania
mają tyle, ile w partyturze, ale ich obecność na scenie znacznie się wydłuża,
jako, że to oni kreują także role Rossiniego i Scotta. Wszystko to razem nie
jest może szczególnie sensowne, ale specjalnie nie razi. Do finału, kiedy to
Elenę, ozdobioną tartanem z powrotem pakują do gabloty, w której panoszy się
już masa roślinności, co przywołuje
trumienne skojarzenia. Wykonawstwu muzycznemu niewiele można zarzucić i
to wydaje mi się najważniejsze. Nawet Michele Mariotti, którego znałam dotąd z nienajlepszej strony
poprowadził orkiestrę sprawnie i bez udziwnień ( wyjąwszy może nadto zwolniony
początek). Większość publiczności przybyła do ROH zapewne zwabiona nazwiskami
gwiazd, ale to nie DiDonato i Florez
mogą pochwalić się największą i zasłużoną w pełni owacją wieczoru. Jej
adresatką jest Daniela Barcellona, która po tym spóźnionym debiucie w ROH doczeka
się może wreszcie pozycji, na którą od dawna zasługuje. Dysponuje nie tylko
pięknym, ciepłym mezzosopranem, ale też maestrią wokalną , która pozwala jej na
doskonałą realizację trudnych, belcantowych partii. To nie tylko znakomita
koloratura, ale też nienaganna kontrola oddechowa i legato, którego można jej pozazdrościć.
Barcellona nie jest utalentowana aktorsko, ale zrobiła w tym względzie spore
postępy a tym razem projektant kostiumów, Yannis Thavoris pomógł jej wydatnie
tworząc właściwie postać Malcolma. Żałuję
za to, że jako wredny Rodrigo występuje śpiewak
do tego przewidziany a nie jego nagły zastępca (choroba wyłączyła oryginalnego
Rodriga z premiery i kilku późniejszych spektakli) . Nie, żebym miała wiele do
zarzucenia Colinowi Lee – stworzył porządną, nieźle zaśpiewaną jasnym tenorem
rolę. Ale naczytałam się recenzji , a znając możliwości Michaela Spyresa
(pisałam już o nim entuzjastycznie na tym blogu) myślę , że to mogła być
rewelacja. Także dlatego, że Spyres dysponuje tenorem o ciemnym zabarwieniu,
który pewnie świetnie kontrastował z lekkim, lirycznym głosem Juana Diego Floreza
– Uberta. Florez zaś prezentuje się na sobie właściwym, najwyższym poziomie
wokalnym. To jest śpiewak stworzony do Rossiniego i myślę, że powtarzanie w
nieskończoność tych samych zachwytów nie ma sensu – i tak wiecie dlaczego. Bez
zmian pozostają też jego przeciętne, „katalogowe” (poza a , b ,c itd.) umiejętności
aktorskie. Tu z kolei mam wrażenie, że role komediowe bardziej mu odpowiadają –
jest na przykład uroczym i zabawnym Almavivą. Joyce DiDonato nie wydaje mi się
idealną kandydatką na Elenę i przez większość wieczoru coś mi w niej
przeszkadzało. Lekkie niedostatki w dźwięczności i troszkę ściśnięta góra w
miarę czasu się bledną, by przy pirotechnicznym finale zaniknąć zupełnie więc
nie chodzi o głos. W tym momencie mam serdeczną prośbę do wrażliwców – nie
czytajcie dalej, za chwilę nastąpi bowiem uwaga nietaktowna. Zastanawiałam się
długo, czy o tym pisać , ale problem dotyczy nie tylko DiDonato, zaś ona sama
nie przeczyta mych impertynencji i przykrości jej nie zrobię. Rzecz jest bowiem w wyglądzie artystki, a
raczej w nadmiarze chirurgicznych środków odmładzających. To one spowodowały,
ze mimo wyraźnych wysiłków aktorskich (gwiazda ma ów talent i rzemiosło też bez
zarzutu) twarz jeszcze kilka lat temu
naturalnie uroczej kobiety stała się martwa i niweluje aktorskie próby. W
teatrze, kiedy nie widzimy tej twarzy z bliska to nie boli, ale na kinowym czy
telewizyjnym ekranie już tak. Zwłaszcza, że zupełnie niedawno bronią DiDonato
był osobisty wdzięk, któremu kilka zmarszczek z pewnością by nie zaszkodziło. A
przy tak marmurowym obliczu interpretacja staje się niezmiernie trudna a
kontrast między wyrażającym wiele emocji głosem a niczego niewyrażającą fizys
bywa przykry. Oczywiście wyjście istnieje - zamknąć oczy i nasycać się
dźwiękiem, ale nie po to przecież oglądamy spektakle. Poza tym, można
wybaczyć artyście, jeśli wizualna
nieadekwatność nie całkiem wynika z jego winy – któżby się skarżył na brak
talii Caballe, Norman, Pavarottiego czy Blythe
(jak się skończyło dążenie do bezwzględnej, także zewnętrznej doskonałości u
Callas wszyscy wiemy) albo brak wiośnianej dziewczęcości u Gruberovej. Ale
kiedy artystka robi to sobie sama, na własne życzenie? Dziękuję, to ja już wolę
niepowalającej urody Barcellonę, której twarz jednak pozostaje z głosem w
zgodzie i coś wyraża.
https://www.youtube.com/watch?v=0wnBhRzyVZs
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za recenzję! Ja tylko słuchałam opery i zastanawiałam się jak wygląda inscenizacja. Teraz już wiem.
Joyce DiDonato jest moim lajkiem na FB i stąd mam ją na bieżąco. Po lekturze Pani posta szybko obejrzałam jeszcze raz jej vlogi. Może to botox? Faktem jest, że nie ma zmarszczek!
Gdzie Pani widziała Donnę?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDaniela Barcellona to bardzo ciekawa śpiewaczka i bardzo ciekawa kariera. Muszę wyznać, że gdy zaczęło się o niej mówić jakieś 11-12 lat temu i jej sobie posłuchałem - nie byłem szczególnie zachwycony. Na następczynię wielkiej Valentini-Terrani jakoś mi nie pasowała. Jednakże w ostatnich sezonach coraz bardziej doceniam tę znakomitą artystkę. Po różnych amerykańsko-bułgarskich namiastkach Barcellona przetrwała jako jedna z najlepszych wykonawczyń Rossiniego, a do swojego koronnego repertuaru dokłada ostatnio Amneris, Eboli czy wspaniałą Dydonę w "Trojanach" (widziałem to w Berlinie gdzie zupełnie zaćmiła Antonacci). Jednocześnie wciąż śpiewa swojego znakomitego Tankreda, właśnie świetnego Malcolma...
OdpowiedzUsuńZ pewnością śpiewaczka nie przez wszystkie teatry należycie ceniona, płyt i dvd też ma jak na lekarstwo. Myślę, że to się może zmienić gdy się jeszcze bardziej przestawi na Verdiego, bo w tym obszarze prawdziwa, tradycyjna już, posucha. Przepraszam a ten przydługi wpis.
Co do Floreza... Cóż, pewnie się narażę, ale ja nigdy nie byłem fanem. Moim zdaniem to spiewak zaledwie 2-3 naprawdę dobrych ról, o skromnej skali wyrazowej i potencjale na poszerzanie repertuaru.
Robert.
Mnie się nie narazisz, bo ja tez nie jestem fanką, ale jednak uważam, że to jest śpiewak w Rossinim wybitny.Jego nazwisko w obsadzie mnie nie przyciąga, ale na ogół czuję się bezpieczna ( a raczej moje uszy). Może to i nudne , ale swoja wartość ma.Natomiast Spyres, który jest w przeciwieństwie do Floreza zewnętrznie nieefektowny śpiewa fantastycznie i ten jego bartenor w tzw lekkich partiach brzmi zaskakująco.
OdpowiedzUsuńMnie się kiedyś też wydawało, że jest wybitny. Tyle, że jak się słucha w sumie wciąż tego samego w każdej roli, gdy się słucha od lat wciąż i wciąż Tonia z "Córki pułku" to myślę sobie, że na pewno jest bardzo dobry, ale czy aż wybitny to nie wiem...Widzę jak rozpaczliwie próbuje wyjść poza tego Rossiniego: książę w Rigoletto (stwierdzony na własne uszy i oczy w Dreznie,niestety, nieudany; Nadir ostatnio w "Poławiaczach pereł Madrycie z Ciofi i Kwietniem podobnie, "Roberto le Diable" w Londynie, mimo szumnych zapowiedzi od 2-3 lat, odwołany..
OdpowiedzUsuńNie to że się pastwię nad gwiazdorem, ale jednakże uważam, że Peruwiańczyk jest nieco przeceniony i przereklamowany. Robert.