Nigdy nie mów nigdy - także dla fanów Piotra Beczały
Obiecywałam sobie, że nie przesłucham tej płyty. Nie
w akcie dziecinnego uporu – jak wiecie nie dołączyłam do armii fanów Beczały –
ale dlatego, że od słodyczy mnie mdli, nawet czekolady nie jadam. Operetkę
znoszę w małych dawkach jako estradowy bis, podobnie jak pieśni neapolitańskie,
zaś w całości stanowi dla mnie wyzwanie. Nie usiłuję tu wcale postponować tych,
którzy to lubią , po prostu „chacun à son goût” jak śpiewa
Książe Orlofsky. Ciekawość mnie jednak zmogła - w końcu, jeśli coś sobie
osobiście włączyłam, to mogę też w razie czego skrócić cierpienia i wyłączyć. Nie
cierpiałam, nie wyłączyłam, a pod koniec na twarzy pojawił mi się szeroki
uśmiech. To nigdy nie będzie moja ulubiona płyta , ale w swoim gatunku nagranie
jest znakomite. Głos Beczały , ani za jasny, ani za ciemny idealnie pasuje do
tej muzyki, a jego deklaracja, że należy traktować ją poważnie, bez taryfy
ulgowej zostaje spełniona w stu procentach. Nasz tenor śpiewa żarliwie, po
mozartowsku płynnie, kiedy trzeba pozwala melodii rozkołysać głos tanecznie,
zdarzają się też fragmenty nieco bardziej figlarne a także melancholijne.
Zdecydowanie klasa mistrzowska, co tym milsze, że Łukasz Borowicz prowadzi Royal Philharmonic Orchestra pewną, lecz
należycie lekką ręką. Szkoda za to, że do „Lippen schweigen” doproszono Beczale
akurat Annę Netrebko (czy też sam ją zaprosił, nie wiem). Oczywiście, oboje
pracują w tej samej firmie, sporo razem występują , no i mógł być to rewanż za jego
gościnne pojawienie się na jej
„Souvenirs”. Szkoda, bo Netrebko brzmi tu okropnie – ciężki,
skrzekliwie brzmiący głos ( co się stało ?) i kompletny brak świadomości co się
śpiewa. Austriaczka Daniela Fally, towarzysząca artyście w innym fragmencie,
choć dysponuje maleńkim, przenikliwym sopranem wie przynajmniej jaka muzykę
wykonuje. Zmiksowanie nagrania współczesnego z bardzo dawnym nie wydaje mi się
uczciwe, bo to stare nijak nie oddaje zalet głosu Taubera, dla którego przecież ta CD ma stanowić hołd. Z moich
niewielu narzekań wynika to, co powinno – bohaterem i atrakcją tej płyty jest
Piotr Beczała – i tylko on! I jeszcze mała uwaga edytorska: staranność
wydawnicza ( kilka wersji na różne rynki) i rozmach promocyjny dobrze wróży
współpracy Beczały z Deutsche Grammophon. Jest on dla tej firmy bezcennym
nabytkiem – odkąd Kaufmann związał się
długoletnim kontraktem z Deccą nie było atrakcyjniejszego tenora. Na koniec – ostatni link nie
prowadzi do arii w wykonaniu bohatera niniejszego posta. Ci, którzy znają
omawianą dziś płytę mogą sobie porównać, jak inaczej , choć równie wspaniale da
się wykonać nawet rzecz wydawałoby się
błahą – fragment „Giudity”. Beczała śpiewa lżej, słoneczniej, zaś … ten drugi
pan znacznie namiętniej. Obaj -
fantastyczni.
https://www.youtube.com/watch?v=8PqlUJgo35E
https://www.youtube.com/watch?v=-_djpEFwXX8
https://www.youtube.com/watch?v=fD3K7U_4BH8
https://www.youtube.com/watch?v=VwtuFW-AUMQ
Chyba jednak nie kupię. Nie jestem fanką Beczały, choć podobał mi się w Cyganerii z Salzburga
OdpowiedzUsuń