poniedziałek, 10 czerwca 2013

Nigdy nie mów nigdy - także dla fanów Piotra Beczały



Obiecywałam sobie, że nie przesłucham tej płyty. Nie w akcie dziecinnego uporu – jak wiecie nie dołączyłam do armii fanów Beczały – ale dlatego, że od słodyczy mnie mdli, nawet czekolady nie jadam. Operetkę znoszę w małych dawkach jako estradowy bis, podobnie jak pieśni neapolitańskie, zaś w całości stanowi dla mnie wyzwanie. Nie usiłuję tu wcale postponować tych, którzy to lubią , po prostu „chacun à son goût” jak śpiewa Książe Orlofsky. Ciekawość mnie jednak zmogła - w końcu, jeśli coś sobie osobiście włączyłam, to mogę też w razie czego skrócić cierpienia i wyłączyć. Nie cierpiałam, nie wyłączyłam, a pod koniec na twarzy pojawił mi się szeroki uśmiech. To nigdy nie będzie moja ulubiona płyta , ale w swoim gatunku nagranie jest znakomite. Głos Beczały , ani za jasny, ani za ciemny idealnie pasuje do tej muzyki, a jego deklaracja, że należy traktować ją poważnie, bez taryfy ulgowej zostaje spełniona w stu procentach. Nasz tenor śpiewa żarliwie, po mozartowsku płynnie, kiedy trzeba pozwala melodii rozkołysać głos tanecznie, zdarzają się też fragmenty nieco bardziej figlarne a także melancholijne. Zdecydowanie klasa mistrzowska, co tym milsze, że Łukasz Borowicz prowadzi  Royal Philharmonic Orchestra pewną, lecz należycie lekką ręką. Szkoda za to, że do „Lippen schweigen” doproszono Beczale akurat Annę Netrebko (czy też sam ją zaprosił, nie wiem). Oczywiście, oboje pracują w tej samej firmie, sporo razem występują , no i mógł być to rewanż za jego gościnne pojawienie się  na jej „Souvenirs”. Szkoda, bo   Netrebko brzmi tu okropnie – ciężki, skrzekliwie brzmiący głos ( co się stało ?) i kompletny brak świadomości co się śpiewa. Austriaczka Daniela Fally, towarzysząca artyście w innym fragmencie, choć dysponuje maleńkim, przenikliwym sopranem wie przynajmniej jaka muzykę wykonuje. Zmiksowanie nagrania współczesnego z bardzo dawnym nie wydaje mi się uczciwe, bo to stare nijak nie oddaje zalet głosu Taubera, dla którego  przecież ta CD ma stanowić hołd. Z moich niewielu narzekań wynika to, co powinno – bohaterem i atrakcją tej płyty jest Piotr Beczała – i tylko on! I jeszcze mała uwaga edytorska: staranność wydawnicza ( kilka wersji na różne rynki) i rozmach promocyjny dobrze wróży współpracy Beczały z Deutsche Grammophon. Jest on dla tej firmy bezcennym nabytkiem – odkąd  Kaufmann związał się długoletnim kontraktem z Deccą nie było atrakcyjniejszego   tenora. Na koniec – ostatni link nie prowadzi do arii w wykonaniu bohatera niniejszego posta. Ci, którzy znają omawianą dziś płytę mogą sobie porównać, jak inaczej , choć równie wspaniale da się wykonać nawet  rzecz wydawałoby się błahą – fragment „Giudity”. Beczała śpiewa lżej, słoneczniej, zaś … ten drugi pan znacznie namiętniej. Obaj -  fantastyczni.
https://www.youtube.com/watch?v=8PqlUJgo35E 
https://www.youtube.com/watch?v=-_djpEFwXX8 
https://www.youtube.com/watch?v=fD3K7U_4BH8 
https://www.youtube.com/watch?v=VwtuFW-AUMQ 



 

 

1 komentarz:

  1. Chyba jednak nie kupię. Nie jestem fanką Beczały, choć podobał mi się w Cyganerii z Salzburga

    OdpowiedzUsuń