sobota, 17 sierpnia 2013

Dziwne przypadki "Don Carlo" w Salzburgu

Dziwnie działo się wczoraj w Salzburgu. Aczkolwiek pojedynczy okrzyk „vergogna” był  raczej przesadzony, to jednak trudno nie zauważyć , że na styku dyrygent-orkiestra-śpiewacy coś źle funkcjonowało. Scena autodafe rozlazła się dźwiękowo, co wywołało reakcję nerwowego krzykacza. Pokłosie słynnego wywiadu czy zwykły błąd? Kiedy mamy za pulpitem Pappano a w kanale Wiener Philharmoniker spodziewamy się wszak czegoś zupełnie innego…
Zacznę jednak od produkcji Petera Steina i tu nie uniknę porównań, bo to mój drugi „Don Carlo” w ciągu niecałych trzech tygodni, w dodatku w dokładnie tej samej wersji ( a tyle ich istnieje) i z dwójką tych samych protagonistów. Porównania więc narzucają mi się same. W Salzburgu w warstwie scenograficzno-kostiumowej wykonano właściwie jakieś wariacje na temat “Don Carlosa”. Ładne to było momentami, zwłaszcza kostiumy, a momentami zagadkowe -  te rubaszki i nocna koszula Filipa – skąd wpływy rosyjskie?.Czasem robiło się nieco absurdalnie, jak w ogrodzie królowej ozdobionym chińskimi lampionami.  Chwilami zaś dosyć śmiesznie, zwłaszcza egzotyczni goście na autodafe wywołali na moich ustach całkiem niepożądany w tym dramatycznym momencie uśmiech. Miało to służyć podkreśleniu kolonialnej potęgi i bezwzględności Hiszpanii, ale efekt wywołało niezgodny z zamierzeniem. Sama scena zaś, nie dość, że muzycznie nieprecyzyjna zupełnie straciła nastrój grozy, którym powinna emanować. Nieszczęśni skazańcy osnuci gęstym dymem, który w dodatku poszedł niezupełnie tam, gdzie miał oraz ogniowa projekcja video wrażenia nie poprawiły. Ale nie o szczegóły tu chodzi. Produkcja monachijska była znacznie bardziej ascetyczna i mroczna, miała konwencję upiornego snu i zupełnie innego bohatera. W BSO Carlos od wejścia na scenę był wyraźnie chory, skurczony w sobie, owładnięty obsesją. W Salzburgu dostaliśmy Carlosa chyba bliższego przeciętnemu człowiekowi , z jasnymi motywacjami, typowym, młodzieńczym buntem przeciw autorytetowi no i autentyczną, żarliwą miłością. W Monachium Elisabeta była bardziej „nałogiem” , rozpaczliwym pragnieniem miłości niż miłością samą. No i był ścisły, bardzo skomplikowany związek Carlosa z ojcem, którego w Salzburgu właściwie nie ma. Jest za to coś, co gejów na widowni niezmiernie zapewne ucieszyło: morze gorących objęć i uścisków księcia i markiza Posy. Za dużo? Niekoniecznie. Bo Carlos traktuje znacznie starszego Rodriga trochę jak zastępczego ojca. A że sam jest kochany miłością nie całkiem ojcowską czy braterską (umierający Posa wyciąga dłoń by zanurzyć ją we włosach księcia jak kochanek) – bywa. Podsumowując – wczorajszy Carlos wydał mi się może mniej interesujący, ale za to dużo sympatyczniejszy, zwłaszcza, że wykazywał nawet poczucie humoru (odkrywszy swą pomyłkę w scenie ogrodowej odwracał głowę żeby ukryć uśmiech).Także Elisabetta salzburska okazała się bliższa ziemi i mniej widmowa niż monachijska, będąca właściwie od początku poza światem. Te różnice interpretacyjne przełożyły się i na stronę czysto muzyczną, co szczególnie słyszalne okazało się w finale. Wczoraj usłyszeliśmy mniej niebiańskich pianissimo, więcej pulsującego, żywego uczucia. Jonas Kaufmann po raz kolejny udowodnił, że można we współpracy z reżyserami te same ramy wypełnić zupełnie odmienną treścią. Imponujące, zwłaszcza, że i muzycznie jest on teraz w znakomitej formie (cóż za wspaniałe, bezwysiłkowe i otwarte góry). Anja Harteros dla mnie to bezdyskusyjnie dziś sopran numer 1. Kto, poza nią potrafi tak połączyć nienaganne frazowanie , kontrolę oddechową, piękną barwę (no, może z koloraturą nie jest u niej tak różowo, ale w tej roli jej nie ma) z tym nieuchwytnym pierwiastkiem duchowym, który każe nam współodczuwać z jej postacią? Nikt. A teraz wreszcie, po zachwytach trzeba sobie jasno powiedzieć, że mieliśmy wczorajszego wieczoru katastrofę wokalną, która w takim miejscu jak Salzburg zdarzyć się nie powinna. Matti Salminen nie jest już po prostu zdolny do udźwignięcia roli Filipa. Głos , rozchwiany i drżący brzmi bardzo brzydko a rozpaczliwe usiłowania wielkiego niegdyś artysty robią wrażenie niesłychanie smutne. Słyszeliśmy załamanie głosu na początku „Ella giammai”, gdzie dodatkowo brak porozumienia z dyrygentem zaowocował przykrym falstartem. Żal straszny, zmarnowanie takiej arii trudno wybaczyć, podobnie jak wspaniałej muzyki na koniec czwartego aktu, gdzie bas ma rolę wiodącą. Ah, Rene, gdzie jesteś…  Publiczność festiwalowa okazała się wyrozumiała obdarzając Salminena grzecznościowymi brawami, ale ktoś powinien go delikatnie przekonać do zakończenia pięknej przecież kariery. Thomas Hampson to przypadek nawet trudniejszy. Gra dobrze, wygląda jeszcze lepiej, ale z uporem śpiewa role , do których się nie nadaje. Jego suchy (nie zawsze taki był), jednowymiarowy głos liryczny zupełnie nie ma głębi i siły odpowiedniej do Verdiego, nie mówiąc już o pluszowo-aksamitnej barwie, którą baryton verdiowski mieć musi. Skutkiem tego wszystkiego duet Salminen-Hampson skutecznie zamordował jedną z najciekawszych scen w „Don Carlo” – pomiędzy Filipem a Posą. No i zmusił Kaufmanna do pilnowania się, żeby wątłogłosego Rodriga nie zagłuszyć.Za to Eboli wczorajsza bardzo mi się podobała. Ekaterina Semenchuk  nareszcie pokazała swoją bohaterkę nie jako wiedźmę, tylko rozczarowaną, odrzuconą kobietę popełniającą błąd, ale w sumie osobę ciepłą i sympatyczną. Obdarzyła ją też dobrym głosem i nie nadużywała go bez potrzeby. Dawno nie słyszałam tak wdzięcznie zaśpiewanej piosenki saraceńskiej, dawno nie widziałam tak wiarygodnej w swej rozpaczy Eboli. Poza piątką głównych bohaterów na wspomnienie zasługują urocza Maria Celeng jako Tebaldo , jej koledzy z Programu dla Młodych Artystów jako Posłowie z Flandrii i wreszcie dwaj weterani – Eric Halfvarson (powinien mieć w rubryce zawód wpisane Wielki Inkwizytor, a nie śpiewak czy bas) i Robert Lloyd(rola malutka  i dobrze, bo głosu już brak). Trudno mi się wypowiadać w sprawie orkiestry, tak byłam zdziwiona i zbita z tropu  opisanymi już wpadkami, zawinionymi chyba jednak przez Antonio Pappano. Wiener Philharmoniker szkolnych błędów nie popełniają, coś więc stać się musiało, i może kiedyś się dowiemy co. A może to tylko zwykła, ludzka niedyspozycja wspaniałego dyrygenta.

Na koniec – gdyby łaskawa Erato kazała mi wybierać między spektaklem salzburskim a monachijskim nie miałabym wątpliwości i galopem wróciła do Bawarii. I przyczyną nie byłby jedynie Rene Pape.









19 komentarzy:

  1. Dzięki, Papageno, za, jak zwykle, szeroki i ciekawy komentarz. Jaka szkoda, że od pewnego czasu przestałem być posiadaczem Arte i, niestety, nie zobaczyłem spektaklu. Zwłaszcza, że Anja i Jonas są w stanie unieważnić najbardziej dyskusyjne pomysły reżysera.
    Nie wiem czy Harteros jest "sopranem nr 1", ale z pewnością jest tym rzadkim w dzisiejszych czasach i pięknym ptakiem, który potrafi unieść muzykę Verdiego. Zawsze uważałem, że Verdi jest piekielnie trudny do śpiewania i interpretowanie i Anja to robi wspaniale nawet jeśli jej Leonora (Trubadur) nie do końca mnie jeszcze przekonuje...Ale ciągle mam w uszach jej Desdemone. Niektórzy uważają, że to postać niejaka, ale nie w wykonaniu Harteros! Robert.

    OdpowiedzUsuń
  2. Odnośnie jeszcze orkiestry,to chyba nie wina Pappano.Wiedeńczycy to mój ukochany zespół orkiestrowy. Budzą we mnie skrajne emocje-od zachwytu do podenerwowania.Wielokrotnie słyszałem ich grających nieprecyzyjnie i nieczysto!!!. Na dodatek oni sami o tym dobrze wiedzą,inspektor orkiestry mówił kiedyś w wywiadzie,że nie mają co prawda precyzji Berliner Philharmoniker,ale stawiają za to na swój niepowtarzalny dźwięk.Pewnie wynika to trochę z faktu,że nigdy nie mieli stałego szefa,a zapraszanych przez siebie dyrygentów potrafią sobie podporządkować. Zdarzyło się to nawet Bernsteinowi.Ale to i tak wyjątkowy zespół. Paweł

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak się składa, że ja też oglądałam tego "Carlosa" w porównaniu z monachijskim, jako że dopiero całkiem ostatnio stałam się szczęśliwą posiadaczką zapisu video tego przedstawienia z poprzedniego roku i zapisu audio z tego.
    Ogrom salzburskiej sceny jest dla mnie przerażający, nawet takie sceny jak autodafe nie potrafią zapełnić tej przestrzeni. Jeszcze trudniej jest to zrobić w duetach czy scenach solowych - tu już cały ciężar spoczywał na barkach śpiewaków. W Monachium scena znacznie mniejsza, chociaż przecież taż niemała, ale ograniczona bocznymi, zwężającymi się ścianami. Do tego panująca ciemność lub mrok - atmosfera znacznie bardziej "gęsta" już na wejściu. W takich warunkach chyba łatwiej pokazywać subtelne relacje między protagonistami, niż w przestrzennych kulisach konwencji grand opera. No ale przecież w tym głowa reżysera, żeby niedogodności konwencji czy takie a nie inne warunki danej sceny przezwyciężyć.
    Bardzo podobne mam spostrzeżenia co do głównej pary bohaterów. Wczoraj nie do końca mnie satysfakcjonował charakter relacji między Elżbietą i Carlosem. Elżbieta była za bardzo królową, lub za bardzo usiłowała nią być, a Jonas też pokazał trochę innego Carlosa - tym razem nie tak obsesyjnego, egzaltowanego, "histerycznego" jak może byś powiedziała. (Wokalnie był dla mnie tym razem po prostu perfekcyjny, bezwysiłkowo nawet w najzdradliwszych miejscach, cały czas śpiewając pięknym dźwiękiem.)
    Pełna zgoda, niestety, co do M.Salminena, momentami słychać było jeszcze czym ten głos był kiedyś, ale to zdecydowanie za mało na Filipa, którego jakby w ogóle nie było (ha, w jednych z festiwalowych wiadomości widziałam Rene, jak z kieliszkiem szampana w ręku konwersował sobie ze znajomymi w przerwie jakiejś salzburskiej imprezy - zamiast wakacjować mógłby jeszcze popracować...)Co do T.Hampsona to nie byłabym tak surowa, ale w duecie z Jonasem nie harmonizowali zbyt dobrze.
    Cóż, to nie jest "Carlos" marzeń, ale ja się cieszę, że Jonas i Anja zostali "uwiecznieni", że można do tego wracać, bo to moim zdaniem najlepsza dziś para do tych ról.

    OdpowiedzUsuń
  4. Robercie, nic straconego, to było również w Medici TV i pewnie, jak to u nich parę dni bedzie dostepne. A nawet gdyby nie, zapewne jutro bracia Rosjanie sie uwiną i wpuszczą do sieci, więc jeśli masz ochotę - tylko oglądać.
    Donno, czy zapis z tegorocznego Monachium masz z sieci, czy od znajomych? I z którego to dnia?
    Nagrałam "Giovannę" , ale słuchać dziś nie mam ochoty. Może jutro ... Słuchaliście?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Pomyliła mi się data - to "Twój" Carlos, z 28 lipca; od znajomych. Bezcenne.
      A Giovanny teoretycznie chciałam posłuchać, i dla Netrebko i dla Placida, ale po Carlosowych doznaniach jakoś koniec końców nie mogłam się zebrać w sobie. (Zresztą internet mi się kończy)

      Usuń
  5. A, Robercie, myliłam się. Nie grzebali się, już wrzucili.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wreszcie i ja obejrzałam na Medici "Don Carla " z Salzburga-piąty raz w tym roku ,w tym dwa razy "na żywo"[oczywiście za każdym razem inne przedstawienie] więc jakby dość już tego dobrego.Chyba,że......z Kwietniem!
    Zacznę od zachwycenia sie Kaufmanem i Herteros,którzy są poza wszelką konkurencją.Ich głosy - pełne,ciepłe ,tak swobodnie brzmiące jakby opływały scenę.
    Przepraszam,za takie nieprofesjonalne określenia ale takie wrażenie w przypadku sopranu i tenoru jest dla mnie dość wyjątkowe.
    Znowu się skręcałam,że nie udało mi się ich usłyszeć w ROH,w maju-na szczęście mieli niezłych zastępców.
    Natomiast Hampson z tym swoim płaskim,pozbawionym ciepła i barwy barytonem był jako słyszałam.Posa bardzo nieprzekonujący.Jego wygląd tzn.twarz w zbliżeniach była tak pełna wysiłku, z grymasem wręcz ustawicznej męki,że nijak nie pomagało to głosowi .Nie odczułam tam też jakichś szczególnie gejowskich klimatów .
    Co do reszty zgadzam się z Tobą Papageno,wiedziałam po zdjęciach czego się spodziewać po scenografii- nic pociągającego ale też nic szczególnie obrzydliwego.No i kostiumy w miarę kompaktybilne, że się tak wyrażę, z epoką czyli żadnych halek i innych gaci.
    Również bardzo spodobała mi się Ebola - głosowo i aktorsko.
    Pozostaje mi tylko dodać ,że jak na razie inscenizacja z ROH,z maja jest dla mnie nie do pobicia-ma przy tym atut,że widziałam to" na żywo'' a wersję z Kaufmanem i Herteros
    Wydaje mi się,że jest to również chyba jak dotychczas najlepsza rola Kwietnia i tak okropnie żal,że nie zostało to zarejestrowane.
    I nie wiadomo co dalej i kiedy tego swojego Posę znowu wykona, prawda?Pozdrawiam, Halina

    OdpowiedzUsuń
  7. O rolach Kwietnia mogłybyśmy pewnie bez końca, jak to dwie fanki... Moją ulubioną jak dotąd jest jednak Don Giovanni z Warszawy, ale także Hrabia z BSO i, mimo wszystko Roger z Paryża. Posy nie widziałam, żałuję, ale tam przede wszystkim (od strony aktorskiej oczywiście) ważna jest intensywność emocjonalna, do grania wiele nie ma.Wierzę głęboko, że Mariusz się pozbiera i już za miesiąc (próby w toku) jako Oniegin w MET będzie fantastyczny.Nawet , jeśli media i blogi będą się rozpisywać głównie o Netrebko (bo Netrebko) i Beczale (bo tenor). A Hampson miał swoje dni chwały. ja go lubię i dlatego jest mi przykro , że wybiera role nie dla siebie. I zawsze będę mu pamiętać Rogera na płytach. Śpiewał całkiem przyzwoitym, zrozumiałym polskim i bardzo dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  8. Słyszałam, że ten Carlos był w całości na Yt, ale nie widzę, czyżby już zdjęty? Czy ktoś może natknął się? Za to jest ostatni akt w wersji audio - polecam posłuchanie bez patrzenia. Ja nie mogę się nasłuchać, zwłaszcza duetu i tych pian!

    A co do Eboli Garancy, to miałam jednak nosa. Okazuje się, że ma już zaplanowaną Eboli na 2016 r.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, Garanca już parę lat temu mówiła w wywiadzie, że z Rossinim jej nie po drodze, ale za to takie role jak Eboli, Amneris...Cóż, ja lubię śpiewaków podejmujących ryzyko, próbujących "ról nie dla nich". Ale jednak Eboli z jej "dołami", siłą jakoś mi na Elinie nie leży. To przecież nawet Ewa Podleś podjęła się Verdiego bardzo późno i z dużą ostrożnością (na Eboli chyba zdobyła się tylko raz w mniejszym teatrze). Ja Garancze słyszałem parę razy na żywo - to nie jest duży głos, mezzosopran zdecydowanie liryczny, zupełnie nie w stylu głębokiego włoskiego mezzo do Verdiego. Wprawdzie to 2016 rok, po urodzeniu drugiego (dobrze liczę :-)? ) dziecka więc może głos nabierze ciężaru... Robert.

      Usuń
  9. To jest świetna wiadomość-o tych próbach.Dla mnie do tej pory też Don Giovanni z TWON jest wprost magiczny [zgroza,że nie jest zarejestrowany] ale jako wspomnienie lekko mi przybladł.
    Jako Hrabiego widziałam Kwietnia tylko w Krakowie.Czy są gdzieś dostępne jakieś nagrania z Wesela Figara? O Don Carlo z ROH nawet nie marzę.Emocje owszem ale jak on śpiewa! Halina

    OdpowiedzUsuń
  10. Który, bo już się zgubiłam? Londyńskiego noe było z pewnością , tylko wersja audio. Też czytałam o Garancy. Jednak żałuję tych ról spodenkowych, wydaje mi się , że porzucac je mając 36 lat z powodu wieku - trooszkę za wcześnie Pewnie to lekka kokieteria. A za Elinę w roli Octaviana w Met - Alice Coote. Dobre zastepstwo. Niestety, z tego, co wiem Hrabiego w wykonaniu Kwietnia też nie zarejestrowano nigdzie. Spektakl z BSO wspominam bardzo dobrze, może kiedys zajrzę do notatek i napiszę wspomniniowo. Bardzo fajnym Figarem był tam Ildebrando d'Arcangelo a Cherubinem Anna Bobitatibus. Nawet Frittolli była niezłą Harabiną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodziło mi oczywiście o powyższego Carlosa, który nie najlepiej mi się nagrał i myślałam, że złapię go na Yt. Można oczywiście poczekać na oficjalne dvd, które, jak czytam, ma zostać wydane, ale akurat co do tego to nachodzą mnie poważne wątpliwości. Bo jak tu z takimi wpadkami wydać oficjalną płytę? Poza autodafe i arią Filipa rażą mnie szczególnie dwa miejsca - pod koniec duetu Filipa i Posy, gdzie Hampsonowi ucieka orkiestra, a Salminen za wcześnie wchodzi oraz podobny brak zgrania z orkiestrą pod koniec tercetu. Wypadałoby to (te miejsca) nakręcić jeszcze raz, ale nie wiem czy takie rzeczy się praktykuje? W każdym razie szkoda by było, żeby przez te niedoróbki rzecz się nie ukazała (ze względu na Jonasa i Anję).

      Usuń
  11. Przepadam za Weselem Figara,wiele wersji widziałam i faktycznie Frittoli bywała dobra jako Hrabina np.w takiej wersji paryskiej z Tezierem,którego głos bardzo lubię.W dodatku Pisaro jako Figaro jak zawsze fajny, był również.
    Niestety jeszcze raz wychodzi,że jest niewiele nagrań z naszym MK.Halina

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  13. Robercie, i to jest właśnie cały problem z bukowaniem repertuaru i terminów 5 lat wcześniej. Nikt nie wie, jak głos się zmieni w takim okresie, a co dopiero po urodzeniu dziecka (u Garancy będzie w grudniu druga córeczka). Trudno powiedzieć czy to odwaga czy ... niepotrzebne ryzykanctwo (żeby rzecz określić uprzejmie). Mnie jakoś też Garanca na Eboli nie wygląda, ale dajmy jej szansę. W końcu Baltsa równiez tę rolę śpiewała i nie bez sukcesu - zaś trudno by ją nazwać głosem verdiowskim. Mnie niełatwo zaakceptować upór , z jakim niektóre gwiazdy tkwią przy repertuarze już przetestowanym, a ewidentnie nie dla nich. Tyle, że z drugiej strony musiałyby zawalać te zabukowane dużo wcześniej terminy.Tak źle i tak niedobrze, a rozwiązania, przy obecnym systemie brak.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ale po co na YT, tam jakość zazwyczaj jest kiepska. Masz to na Rutrackerze (nawet w dwóch wersjach). Jeśli nie lubisz torrentów możesz użyć "In fernem land", gdzie są linki do Rapishare'a.To są party, więc trzeba połaczyć HJ Splitem i rozpakować Winrarem. Tu już masz gotowy format DVD, bo na Rutrackerze są zazwyczaj matroski i trzeba konwertować. Trzeba temu poświęcić trochę czasu, ale warto.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ok. wielkie dzięki za podpowiedzi. Na Yt czasem się zdarza dobra jakość. Tuż po Parsifalu z Met ktoś wrzucił tam całość (było chyba ze dwa dni)- 5,5 GB.

    OdpowiedzUsuń