piątek, 16 sierpnia 2013

Tannhäuser na schodach



Przyznawałam się tu kiedyś, że szukam swojego „Lohengrina”. Podobnie jest z „Tannhäuserem”, i w tym wypadku zaczynam już powoli tracić nadzieję. Na Jonasa Kaufmanna możemy się nie doczekać, zwłaszcza, że ma on do tej roli stosunek ambiwalentny. Dość długo nie chciał jej śpiewać , do momentu nagrania na płytę wagnerowską  Inbrunst im Herzen” (i to jest interpretacja wstrząsająca) , kiedy stwierdził, że …  świetna partia, ale jeszcze na nią nie czas.  Na  domiar  złego właśnie biedny „Tannhäuser” padł ostatnio ofiarą niesłychanych ekscesów reżyserskich obrażających inteligencję i dobry smak widowni w stopniu, którego nawet aż nazbyt tolerancyjna publiczność niemiecka tolerować nie chciała. A działo się to w Dusseldorfie i Bayreuth, które świątynią Wagnera dawno już być przestało i to za sprawą rodziny kompozytora. Prostacka chęć wywołania skandalu zapanowała tam niepodzielnie. Skutkiem tych działań Kaufmann wypełniwszy kontraktowe zobowiązanie i zaśpiewawszy w „Rattengrinie” (wyjątkowo trafne przechrzczenie niestety nie mego autorstwa) trzyma się od Wzgórza na bezpieczny dystans. A ja mimo wszystko w poszukiwaniach nie ustaję, bo „Tannhäusera” kocham prawie tak, jak „Lohengrina”. Ostatnio trafiła mi się produkcja z Baden Baden (2008). Centralnym punktem sceny są w niej wielkie, spiralne schody (scenografia Rajmund Bauer), które będą pełnić różne role. W akcie pierwszym stanowią oprawę dla tronu Venus – sukni o iście rzeźbiarskiej fakturze , oddzielającej ją od zwykłych śmiertelników, którzy  niczym ludzkie robaki wiją  się przed nią spętani (dosłownie) ziemskimi żądzami. Wydaje się, że Venus nie spocznie, dopóki do takiego stanu nie sprowadzi  Tannhäusera. Kiedy zawodzą próby oszołomienia go potęgą i mocą władczyni opuszcza swój tron (po prostu wychodząc ze spódnicy), odpina koronę z rudych loków i chce się wydawać zwykłą , czułą kobietą. Mimo pewnych kontrowersji ma to jakiś sens. W akcie drugim jest zdecydowanie gorzej. Landgraf i jego rycerze pojawiają się na scenie odziani w krwistą czerwień (zapewne mającą coś symbolizować) , przy czym Wolframa  Andrea Schmidt-Futterer ubrała w … długą, plisowaną spódnicę. Sekwencja turnieju w Wartburgu oszołomiła mnie swą głupotą , bo inaczej tego nazwać nie potrafię. Śpiewacy mianowicie mają do dyspozycji mikrofon i toczą swój spór o naturę miłości w złotych mundurkach à la późny Elvis. Tego się nie da wziąć poważnie , to rozbija całą strukturę dzieła. I chociaż dla chóru zaprojektowano bardzo efektowny ruch sceniczny z wykorzystaniem schodów mój wzrok ciągle ściągała ta bijąca po oczach złota poświata powodując niewczesną wesołość. W części finałowej Nikolaus Lehnhoff oszczędził nam na szczęście tego rodzaju nowatorskich rozwiązań. Nie zobaczyliśmy tylko kwitnącej laski papieskiej , zostając z obrazem Wolframa tulącego martwego Tannhäusera. Mimo wszystko nie wspominałabym pewnie tego spektaklu tak źle, gdyby został on porządnie wykonany pod względem muzycznym. Robert Gambill prawdopodobnie miał niegdyś warunki głosowe do swej roli, ale te czasy niestety dawno już minęły. Niedostatki w górnym rejestrze usiłował pokrywać wrzaskiem, a to zawsze kończy się źle obnażając braki bezlitośnie. Na dodatek, pomimo teoretycznie niezłej aparycji Gambill jest trudny do oglądania – marszczy się, robi groteskowe , „groźne” miny i sprawia wrażenie pozostającego w stanie histerycznego pobudzenia. Z Romanem Trekelem rzecz ma się  dokładnie odwrotnie – jest aż nazbyt spokojny, ale to można zaakceptować. Zdartego, wyblakłego głosu już nie, nie w roli Wolframa, dla którego Wagner napisał przepiękną muzykę o zaskakująco tradycyjnej strukturze. A gdzie Peter Mattei, gdzie Christian Gerhaher, gdzie Artur Ruciński wreszcie? Camilla Nylund na oko wydaje się Elżbietą idealną – piękna, kształtna blondynka o szlachetnym wyglądzie, odziana w jasną suknię , może nie inspirująca, ale efektywna dramatycznie. Zaczęła jednak bardzo krzykliwie, na szczęście głos rozgrzał się po pewnym czasie i jej występ można ocenić jako niezły. Waltraud Meier w Wagnerze zawsze trzyma poziom, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Venus to jednak niekoniecznie rola dla niej.Jedynym śpiewakiem, który zachwycił mnie pięknem zarówno frazy jak głosu był Stephen Milling, ale Landgraf nie ma tu niestety dużo do śpiewania. Muszę jeszcze koniecznie wspomnieć o chórze, który wykonał kawał dobrej roboty, co zostało w pełni docenione przez publiczność. Właściwie pierwszy raz słyszałam owację dla chóru przewyższającą te dla solistów. Także dyrygent Philippe Jordan zasłużył sobie na pochwały – prowadził orkiestrę bardzo płynnie, w niezbyt szybkich tempach i wydobył z partytury całą jej „gorzką słodycz”.
Tak wiec nadal pozostaję bez swojego „Tannhäusera”. Gdyby ktoś miał jakieś propozycje – czekam. Na razie ciągle numerem jeden pozostaje u mnie staromodna nieco (a przy premierze w 1972 roku to był skandal) wersja z 1978 z Bayreuth. Aktorstwo tam było mocno dyskusyjne, ale Spas Wenkoff (zmarł 4 dni temu, 12 sierpnia), Bernd Weil, Hans Sotin i wreszcie Gwyneth Jones w podwójnej roli (ależ ona miała ciało!) śpiewali znakomicie.







24 komentarze:

  1. Bardzo akurat lubię wersję z 1978r. i nie uważam,że jest staromodna-raczej kompromisowa. Na pewno lepsza taka,niż najnowsza "inscenizacja" z Bayreuth.Spass Wenkoff to ostatni wielki wykonawca tej roli o prawdziwym bohaterskim głosie,minimalnymi właśnie środkami aktorskimi[a zwłaszcza mimiką] osiągający potrzebny wyraz. Obok niego zjawiskowa Gwyneth Jones jako Elżbieta i Wenus. Znakomici Bernd Weikli,Hans Sotin,a także dyrygent Colin Davis. Ja mam to na DVD,ale jest też na You Tube http://www.youtube.com/watch?v=8du71AE0h6o.Przyznam się,że ja akurat nie tęsknię za Kaufmannem,owszem ma ładny głos i fajnie wygląda,ale złośliwi ten rodzaj emisji nazywają "sznapsbaryton".Nie jest to niestety dawna włoska szkoła śpiewu,podobnie jak u innego bardzo dziś popularnego tenora. Może to dlatego,że kiedyś śpiewacy mniej mieli okazji do udzielania wywiadów,a więcej czasu na codzienne ćwiczenia. Pozdrawiam Paweł

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmm,to się naraziłeś w kwestii Kaufmanna ( nie mnie oczywiście). To jak on wygląda ma znaczenie drugorzędne, choć kłamałabym twierdząc, że nie ma go wcale. Ale określenia sznapsbaryton nie rozumiem, mógłbyś przybliżyć? Słyszałeś jego wagnerowską płytę? Nie zrobiła wrażenia? Monolog rzymski też? To się dziwię - ja, której fanką Jonasa nazwać nie można... Oczywiście, chacun a son gout.Słyszałeś go na żywo? Ja miałam to szczęście zaledwie trzy razy, ale żadnego bym nie oddała.Jak napisałam w poście, Spas Wenkoff bardzo mi się podobał, ale jeśli chodzi o aktorstwo , to raczej nie ma porównania. Ja też pozdrawiam w przerwie salzburskiego "Don Carlo". Z Kaufmannem oczywiście.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Sznapsbaryton" to takie określenie,którego zawodowi śpiewacy używają do określenia tenora nadmiernie eksploatującego rejestr piersiowy,zamiast rezonatorów głowy,czyli tzw.maski,co nadaje głosowi tenorowy blask.Dlaczego "sznaps",ja też w sumie nie wiem,pewnie przez skojarzenie z "piersiówką". Jak dla mnie,to Kaufmann brzmi bardziej barytonowo niż Domingo,który barytonem być ostatnio usiłuje,moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie,zamias dać sobie spokój,podobnie jak Caballe,której ostatnie występy przypominają tę "słynną" płytę żony amerykańskiego milionera.Martwi mnie to,bo uwielbiam ich oboje.Być może Jonas na żywo robi inne wrażenie,pamiętam jednak,że np. Renato Bruson zachwycił mnie tak samo nienaganną emisją na żywo,jak i na płytach. A mikrofon wyłapuje niestety wszystko,zwłaszcza to,że prawie każdy dźwięk rozpoczyna się w gardle,a nie "na masce".Był kiedyś tenor wybitnie wagnerowski o nazwisku Hans Hopf,który swoje partie śpiewał podobnie-rzetelnym barytonem,widocznie w Wagnerze tak można.Ja mam taką brzydką przypadłość,która w sumie bardzo mnie unieszczęśliwia-od śpiewaka oczekuję najpierw nienagannej techniki,a dopiero potem opartego na niej "wyrazu",w końcu to nie piosenkarz. Masz jednak całkowitą rację,jeżeli coś się komuś w operze podoba,to bardzo dobrze dla niego! Co do aktorstwa,współcześni reżyserzy wmówili nam,że śpiewak operowy powinien grać dokładnie tak samo,jak aktor dramatyczny,co jest nieprawdą i w dodatku niemożliwe,choćby ze wzgłędu na samą fizjologię śpiewu. Określił to wspaniale Pan Piotr Kamiński stwierdzeniem,że "śpiewak ma teatr w głosie".Pewna "statyka" jest jednym z elementów teatru operowego,a ruch i "dzianie się" często oddaje wyłącznie muzyka.Ludzie z teatru dramatycznego kompletnie tego nie rozumieją,stąd też śpiewacy biegają,skaczą i robią fikołki-im więcej tym lepiej!Przykład takiego zagubienia mieliśmy wczoraj na dwa razy za dużej salzburskiej scenie. Ale z uwagami na temat "Carlosa" zaczekam do Twojej Papageno recenzji. Pozdrawiam Paweł

    OdpowiedzUsuń
  4. I jeszcze mały dopisek odnośnie Placida.Oczywiście jego "barytonowe" kreacje mają swoją wagę,bo Domingo to zawsze "grande fraseggiatore",a ja zgadzam się akurat ze stwierdzeniem zawartym w innym miejscu tego blogu,że to postać na miarę Callas. Ze względu na tzw. całokształt [śpiewak-aktor,dyrygent,manager,ilość ról,płyt,długość kariery]-być może to najwybitniejsza postać w dziejach operowego wykonawstwa.Smutno jednak,że nie ma dziś verdiowskiego barytona odpowiedniej miary,bo Hampsona[przy całym moim szacunku dla jego sztuki],na pewno nie można nim nazwać.Paweł

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajnie, że uzupełniłeś, bo już chciałam sie rzucać do obrony Dominga,to nie jest ten sam przypadek co z Caballe. Jego sie daje słuchać , nawet teraz i jako barytona-niebarytona .
    Po Twoich wyjasnieniach muszę się częściowo zgodzić - Kaufmann rzeczywiście tak śpiewa i to jego gardłowe brzmienie czasem mi przeszkadza. Ale całokształt (uwaga, nie chodzi o ciałokształt, często się zdarza, iż zarzuca się nam, kobietom , że Jonasa ... tylko widzimy, a nie słyszymy)mimo wszystko mi tę wadę wynagradza.Trochę trwało , zanim się przyzwyczaiłam do jego sposobu wydobywania dźwięku i do dziś , jak może zauważyłeś mam wątpliwości co do niektórych ról włoskich w jego wykonaniu. Ale zupełnie się nie zgadzam w Twoim zdaniiem w kwestii scenicznego aktorstwa.Oczywiście, że cytat z p. Kamińskiego jest słuszny ,ale , jak mawiał Tewje Mleczarz z drugiej strony... Czy to musi być w opozycji? Albo - albo? Callas przez krótki niestety czas miała wszystko a pod koniec kariery wybaczano jej wokalne niedoróbki (oj, było co wybaczać) za względu na wyraz. Ktos z doskonałą techniką i bez wyrazu to tzw. kulturalny spiewak. Obiektywnie przyznajesz mu wszelkie zalety, ale słuchanie bywa nudne i męczące. Wracając do Kaufmanna - on przecież nie gra jak aktor dramatyczny i to jest niemożliwe nie tylko ze względu na fizjologię ale przede wszystkim na muzykę, która wyznacza choćby rytm.ALe gra nie tylko ciałem, twarzą, ale i głosem. Mnie położył na łopatki już trzykrotnie - jako Werther, Florestan i Lohengrin.Naprawdę, daję szansę innym, ale nikt się nawet do niego nie zbliża niestety. Widziałeś i słyszałeś Michaela Spyresa w czymś innym niż "Ciro"? Wokalnie facet bywa fantastyczny, na scenie - kawał drewna. Temat jest jak ocean, nawet nie jak rzeka, i nie uda się nam nawet poskrobać powierzni.I czego jak czego, ale braku verdiowskiego barytona też żałuję bardzo. Pewnie gdzieś w Rosji jest jakiś Grisza albo Sasza z pięknym głosem, który zostanie zniszczony przez ich system edukacyjny. Osobiscie podejrzewam, że należy szukać w Niemczech. Oni chyba coś tam do wody dodają ...

    OdpowiedzUsuń
  6. Działał parę lat temu również i u nas baryton z Ukrainy o wyjątkowym głosie. Nazywał się Andrzej Szkurhan.Wygrał wszystkie możliwe konkursy,również międzynarodowe...i zupełnie zniknął!!! A robił chłopak niesamowite wrażenie,sam to słyszałem,również w partiach verdiowskich.Obawiam się,że żyjemy w czasach,w których ciągle ci sami "ześpiewani" do granic możliwości emeryci nie dopuszczają młodych do wielkich produkcji.Przykład mieliśmy wczoraj-rozumiem,że trudno znaleźć młodszego wybitnego basa do Filipa,ale wielki niegdyś,a dziś już bez głosu Robert Lloyd,to już chyba przesada. Taką epizodyczną rolę jak Mnich,mógł zaśpiewać młody,obiecujący artysta "na dorobku".Jeśli chodzi o to "granie głosem" Kaufmanna,to wybacz,ale ja tego zupełnie nie słyszę.Słyszę ciągle ten sam zduszony głos-ale może to ze mną jest coś nie tak! Myślę,że nikt niestety nie pamięta,jak wspaniale i subtelnie śpiewał tę rolę Carreras-to było prawdziwe aktorstwo wokalne[i nie tylko].To,że nikt się dziś nie zbliża do Kaufmanna,to raczej nie jest plus,a wręcz przeciwnie-smutny dowód fatalnego stanu dzisiejszej wokalistyki.Domingo,Carreras,Bergonzi,Pavarotti,Vickers,Aragall,Tucker,King,a także mniej znani,choć doskonali:Labó,Filippeschi,Ottolini,Barioni,Loforese-taki był kiedyś jednocześnie wybór tenorów do "Carlosa". Paweł

    OdpowiedzUsuń
  7. Zapomniałem o jeszcze jednym wspaniałym [także widokowo]Carlosie-Franco Corellim.Co do Callas-masz rację-wybaczano jej późniejsze słabsze występy tylko dlatego,że miała kiedyś właśnie "to wszystko".Różnica polega na tym,że dziś na szczyt dochodzą śpiewacy,którzy nigdy nie mieli "tego wszystkiego",a media sprzedają ich umiejętnie,tak samo jak polityków. A siła sugestii mediów jest potężna! Oczywiście nie pisałem,że lubię śpiewaków z samą techniką i bez wyrazu. Chcę jednego i drugiego.Do Jonasa nie mam żadnych osobistych uprzedzeń[bo przecież jestem tak samo piękny jak on-żartuję oczywiście!],jednak ten rodzaj "tenorowatości" zupełnie mi nie odpowiada. Pozdrawiam raz jeszcze Paweł.

    OdpowiedzUsuń
  8. Od niedawna zaczęłam zaglądać do tej "Opery" i jestem pod wielkim wrażeniem, szczególnie, że jest to blog w bliskich mi zainteresowaniach - muzyką, a najbardziej operą. Bardzo lubię czytać różne opinie i uzasadnienia, poszerzać krąg swojej wiedzy, a czasem podzielić się swoimi odczuciami. Mogę dodać do wspomnianej w komentarzu sylwetki Andrzeja Szkurchana, że sporo śpiewa w Polsce, ostatnio najczęściej (m.in. Rigoletta) w Operze Śląskiej w Bytomiu. Szkoda, że nie zdołał się przebić na szersze wody, bo to rzeczywiście piękny głos.

    Pozdrawiam pięknie

    Krystyna

    OdpowiedzUsuń
  9. Donna, gdzie jesteś? Przyszło mi tu pod Twoją nieobecność bronić Jonasa, już z sił opadam! Pawle, to że Kaufmann nie wygląda jak Pavarotti, ani w tym jego wina, ani zasługa. A że się tą urodą na scenie posługuje, to normalne, zwłaszcza, że gdy trzeba nie ma żadnych oporów , żeby się dać pobrzydzić.I sugestia, że jest on typowym produktem tenorowym też wydaje mi się nie fair. To jest kwestia "mi się podoba" lub "mi się nie podoba" , ona wszelką duskusję zamyka, bo każdy ma tu rację. Szkurhana pamiętam, żałuję, że w Warszawie nie bywa. Zaś Carreras jako Carlo? Dla mnie on był nieco za liryczny, zawsze robił wrażenie excusez le mot nieco rozmemłanego. Do Dominga i Pavarottiego dołączono go sztucznie, to nie ta sama klasa. Teza o kryzysie wokalnym jest tak stara jak sama opera i zawsze stan "obecnego pokolenia" był powodem do narzekań. Bierzmy co mamy, od czasu do czasu sięgając do źródła, czyli starszych nagrań. Pamiętając, że Domingo i Pavarotti też kiedyś "nie dorównywali" Corellemu, on ...itd , bez końca.Bardzo dziekuję za podrzucone nazwiska,kilku nie znam, posprawdzam skrupulatnie.
    Witaj, Krystyno, cieszę się że dołączyłaś. Odpozdrawiam wzajemnie oboje Państwa.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jonas nigdy nie miał lekko i nadal nie ma lekko na forach internetowych, ciągle wzbudza duże kontrowersje. Ci co nie dali się zwariować "potężnej sile sugestii mediów" i swój rozum (uszy) mają, piszą podobnie jak pan Paweł. Jednak nawet na tym rozbudowanym polemicznym tle wypowiedź o braku jakiegokolwiek wyrazu w śpiewie Jonasa wprawiła mnie po prostu w osłupienie.
    Trudno dyskutować przy tak rozbieżnych opiniach, w dodatku w materii tak delikatnej, zresztą ja nie posiadam talentu polemicznego.
    Powiem tylko, że tak mi jakoś nieprzyjemnie, przykro nawet, wszystko to zagrało, zgrzytnęło, akurat dzisiaj, po wczorajszym "Carlosie", gdzie uważam Jonas śpiewał fantastycznie i wolałabym przeczytać coś bardziej harmonizującego z moim aktualnymi odczuciami.
    No ale cóż, takie są uroki blogów, to nie kółko adoracyjne.
    A inscenizacja z Salzburga, tak na pierwszy rzut oka, moim zdaniem niezbyt udana, miałam większe oczekiwania. Od strony muzycznej spełnili je poza Jonasem - orkiestra, Anja i (to pewna niespodzianka dla mnie) Eboli. Ciekawa jestem opinii innych blogowiczów! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Aby już zostawić w spokoju Kaufmanna-posłuchałem sobie arię Włoskiego Śpiewaka z "Rosenkavaliera" i to mi wystarczy.Carreras za liryczny? Był po prostu sobą,nie dodawał sobie głosu za pomocą sztucznego przyciemniania i "knedla" w gardle. Kaufmann nie ma nawet 1/10 jego środków interpretacyjnych.Posłuchałem wagnerowskiej płyty,faktycznie niezła,obawiam się jednak,że główną autorką sukcesu jest tu "pani konsoleta".Nie jest to kwestia "mi się podoba,lub nie" i bardzo złą cechą dzisiejszych czasów jest to,że "każdy ma tu rację".Pewien włoski krytyk powiedział,że dziś faktycznie nie ma kryzysu wśród śpiewaków,jest za to kryzys publiczności,która nagradza brawami wszystko jak leci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy oglądał Pan może koncert urodzinowy Wagnera z Drezna, pod Thielemannem, gdzie Jonas śpiewał trzy fragmenty z Wagnera - na żywo, bez udziału konsolety? "Romerzahlung" chyba nawet lepszy, moim zdaniem, niż na płycie.

      Usuń
  12. Twoje "wezwanie" Papageno przeczytałam już po zamieszczeniu wpisu. Gdzie jestem - no cóż, usiłuję się jakoś pozbierać... A poważnie - zbieram tego "Carlosa" "do kupy", bo oglądałam wczoraj najpierw na Medici, potem na Arte, skutkiem czego pewne fragmenty widziałam/słyszałam dwa razy, a inne w ogóle.
    Piszesz, że Jonas to nie ta sama klasa co Domingo i Pavarotti. Wiesz oczywiście, że o nich pisało się i nadal pisze, że to nie ta sama klasa co...itd. Odwieczny problem, łańcuszek. Pewnie, że to nie ta sama klasa, bo to zupelnie inna klasa, jego klasa.
    Fenomen Jonasa wynika właśnie w tej inności, oryginalności - głosu, techniki, środków wyrazowych. Pewnie z punktu widzenia funkcjonowania dzisiejszych scen operowych przydałoby się po kilkanaście replik dawnych głosów - kilku drugich Domingów, kilku trzecich Corellich itp. Tylko co wartościowego artystycznie wynikałoby dla nas z takiego powielania?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Donno,proszę się nie przejmować,Kaufmann w Wagnerze też mi się akurat podoba.Natomiast śpiewanie przez niego włoskiego[i nie tylko]repertuaru tą właśnie techniką jest dla mnie nie do przyjęcia,bo nie jest to technika "oryginalna",lecz zwyczajnie nieprawidłowa.Polecam arię Tamina z koncertu na YouTube,słychać tam doskonale,o czym mówię.I nie jest to kwestia kopiowania kogokolwiek,tylko ogólnie przyjętego kanonu.Villazon też był kiedyś super,a jak skończył? Pomijam fakt,że aktorem był rzeczywiście wybitnym,jednak właśnie technika wokalna go zawiodła.Co do kryzysu wokalnego-czy nie mamy go faktycznie? Przecież nie można zebrać wyrównanej obsady do "Don Carlosa",wczoraj mieliśmy w Salzburgu dyskusję o przedłużeniu wieku emerytalnego!Nie słyszałem nigdy idealnego obsadowo "Carlosa",nawet w tych dawnych wykonaniach,wczorajszego jednak nie spodziewałem się w najgorszych snach.I akurat nie Kaufmanna,czy nie daj Boże Harteros mam tu na myśli,ale całą resztę.Z blaskiem zabrzmiał mi w sumie głos Herolda,a to chyba niedobrze!I nawet kochana przeze mnie wiedeńska orkiestra nie popisała się.Zgadzam się zresztą z recenzją Papageny z tego spektaklu i specjalnie nie mam nic do dodania,poza poszukiwaniem odtrutki w mojej szafie z płytami.Pozdrawiam Państwa Paweł

      Usuń
    2. O którą arię , Tamina chodzi Panu, bo niejedna jest na Yt, o tę z koncertu "Sehnsucht" z Monachium?
      Mówi Pan o nieprawidłowej technice, jasne, to zarzut który często się pojawia, ale równie często, jeżeli nie częściej, mówi się i pisze o doskonałej technice Jonasa. Nie mnie o tym sądzić, nie jestem znawcą, ale jaka by owa technika nie była - dla niego jest dobra, bo nie psuje mu głosu, przeciwnie, pozwala go wciąż rozwijać, a to chyba najważniejsze. Wspomina Pan Villazona - czy coś już wskazuje, że Jonas podobnie "skończy"? (a propos aktorstwa Rolando, jakież odmienne zdanie mamy!, nie tak dawno oglądałam paralelnie Wertherów obu panów, różnice są po prostu nie do opisania!)
      W znanym porzekadle szklanka jest do połowy pełna lub pusta. Bilansując stronę wokalną salzburskiego Carlosa: jeżeli mamy w obsadzie doskonały sopran i tenor, bardzo dobry mezzosopran i nienajgorszy baryton, to czy ta szklanka nie jest jednak bardziej pełna niż pusta? Co do orkiestry zaś - czy pewne wpadki czy niedoskonałości deprecjonują całe wykonanie? Ocena, że "nawet w najgorszych snach" jest według mnie sporą przesadą.
      Że nie można skompletować wyrównanej obsady do wielu oper wcale moim zdaniem nie świadczy o kryzysie wokalnym, ale o wielu innych kryzysach, problemach w ogólnym funkcjonowaniu operowego "biznesu". Nie zawsze można dostać to co by się chciało, nawet jeżeli to istnieje i jest wydawałoby się na wyciągnięcie ręki.

      Usuń
    3. Ja już naprawdę zaczynam głupio się czuć,że tak sponiewierałem Pani ulubieńca,wcale zresztą nie o to mi chodziło.Polecam jednak przetłumaczenie sobie tego tekstu http://mozart2006.wordpress.com/2013/08/17/don-carlo-a-salzburg-cantori-attanti/.Paweł

      Usuń
    4. Chyba nie jest Pan zbyt szczery w powyższych deklaracjach, skoro podsyła mi Pan (i przy okazji innym) link do bloga jakiegoś oszołoma, który cierpi na poważne zaburzenia psychiczne lub jest po prostu chory z nienawiści do całego świata.
      I co my tutaj mamy? Wypisz wymaluj wszystkie Pana zarzuty w stosunku do Jonasa (i - sorry - wszystkie też złośliwości), tylko w wersji max-hardkorowej. Plus do tego jeszcze dosłownie wdeptanie w ziemię wszystkich wykonawców przedstawienia Carlosa. Tak absurdalne, że aż nie sposób tego traktować poważnie.
      Jeżeli opinie tego pana, jak i ogólnie atmosfera, jaka panuje na jego blogu, Panu odpowiadają, to doprawdy współczuję. Tylko proszę pamiętać, że kto z kim...

      Usuń
  13. Donno, spokojnie - napisałam, że Carreras (nie Jonas) to nie ta sama klasa co Domingo i Pavarotti i przy tym sie bedę upierać.I użyłam identycznych argumentów co Ty, tylko troszkę wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
  14. Rzeczywiscie, Pawle, wstyd się na cos takiego powoływać. To, co ten nieszczęśnik pisze okropnie jest smutne, głównie ze względu na niego samego, pomijając już ten drobny fakt, że to zwyczajna nieprawda. Są ludzie, którzy muszą koniecznie wylać swój jad na czyjeś głowy , nie brak takich i wśród tzw. melomanów. Ja oczywiście rozumiem, że są osoby, którym dobrze w dwudziestym wieku - niech więc tam zostaną i nie męczą się, skoro współcześnie nie znajdują nic dla siebie. Ja zazwyczaj jestem ciekawa różnych opinii, chętnie czytuję blogi - ale ten człowiek jest u mnie skreślony. A Ty, jeśli szanujesz oceny p. Piotra Kamińskiego (chyba tak, bo się na niego powołujesz) - poszukaj, co on ma do powiedzenia o Kaufmannie.To oczywiście w niczym nie ma szans zmienić Twoich zapatrywań i nie o to chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  15. Dla ścisłości-identyczną ocenę Kaufmanna i podobnych operowych "widowisk" mają też znakomici Suozzo i Stinchelli-redaktorzy operowi państwowej włoskiej radiofonii.Trudno ich raczej uznać za psychicznych oszołomów,gdyż cieszą się powszechnym szacunkiem w środowisku wybitnych światowych artystów operowych,którzy często bywają gośćmi ich codziennej audycji[Hampson i Pappano też byli!].We włoskim teatrze ten "Carlos" wywołałby solidną awanturę.Pana Kamińskiego bardzo szanuję,ale nie wiem,jaka jest jego znajomość podstaw emisji,gdyż nigdy na te tematy się nie wypowiada.A zamiast z tzw. blogów,o wiele lepiej jest uczyć się właśnie z wykonań tego przestarzałego 20 wieku,jak robi to np. Artur Ruciński,zwłaszcza chodzi o lata 1950-80,bo kto nie rozpoznał dobrze wokalistyki tego okresu,ten nic nie wie o śpiewie operowym.To może i miłe,że bronią Panie swoich ulubionych artystów,ale ja przeglądając te liczne ostatnio blogi,zauważyłem taką dziwną prawidłowość,że ludzie tam piszący,a będący przecież najczęściej tzw.amatorami[w pozytywnym oczywiście znaczeniu]wszelkie próby zaprzeczania ich poglądom traktują jako impertynencję,a nawet "oszołomstwo".Cóż-piszcie Drogie Panie dalej,ja nie będę wam psuł tego bloga,szkoda tylko,że ludzie dzisiaj tak bardzo lubią dawać się oszukiwać. Ukłony Paweł

    OdpowiedzUsuń
  16. Pawle, jakie to proste - nie zgadzam się z Twoimi ocenami, ergo - daję się oszukiwać. To ja wolę dawać sie oszukiwać panu Kamińskiemu, który o Kaufmannie wypowiadał się wielokrotnie z zachwytem. Znacznie gorętszym niz mój.A Ty pozostań sobie jedynym sprawiedliwym - to pozycja niezmiernie wygodna dla własnego ego. Bloga mi nie popsujesz, zawsze jestem ciekawa opinii innych. Ale nie przestaję się dziwić ludzkim gustom - Villazon był kiedykolwiek super? (Jeśli to jest teraz, w Mozarcie i wcale nie skończył). Carreras jako wzorzec inerpretacji? Aktorstwa operowego? Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "...nie zawsze mnie zachwyca. Moim zdaniem jego role włoskie, które wykonuje z coraz większym upodobaniem bywają kontrowersyjne. Głos nabiera niebezpiecznie histerycznego, gardłowego brzmienia, a co gorsze w różnych rejestrach sprawia takie wrażenie, jakby śpiewało trzech zupełnie odrębnych tenorów." "Za to fragment „Walkirii” zrobił na mnie wrażenie znacznie lepsze niż w transmisji z MET. Magia nagraniowej techniki czy rozwój? Myślę, że po trosze jedno i drugie". To są Papageno cytaty z Twojej recenzji płyty wagnerowskiej,oczywiście są tam też zachwyty,moje zdanie jest być może za ostre,ale wyobraź sobie co będzie,gdy młodzi tenorzy bez urody głosowej i fizycznej Kaufmanna zaczną śpiewać tym sposobem? Ile się napracowali ostatnio młodzi Rosjanie, aby odejść od takiego typu emisji! I dlatego należy bardziej pilnować pryncypiów,moje ego nie ma tu znaczenia.Ja smucę się tym,że jak sama napisałaś,nikt dzisiaj nie zbliża się poziomem do Kaufmanna,a nie jest to powód do radości.Redaktor Enrico Stinchelli[to do Donny]uczył się pilnie śpiewu u Giuseppe Valdengo i Giuseppe Taddei,dwóch legendarnych barytonów,więc pewnie ma prawo mieć wątpliwości.A Carreras był kiedyś bóstwem dla tłumów fanek,nawet bardziej niż dzisiaj Jonas z lokami.Sam Di Stefano uznawał go za swojego sukcesora,to też o czymś świadczy.Poza tym-Twój blog jest naprawdę fajny,nie zmieniam zdania i życzę powodzenia Paweł

      Usuń
  17. Ale komu ludzie dają się oszukiwać? Poważnie uważa Pan, że my, różni operomani, lubimy to co lubimy tylko dlatego że przeczytaliśmy o tym w gazecie czy sieci lub że nam powiedziano w telewizorze, że to i owo jest dobre? Lubimy bo takie są nasze odczucia. Dlaczego traktuje Pan nas jak bezkształtną masę idiotów, a siebie i wybrane przez siebie osoby, nawet niech to będą eksperci, jako wszystkowiedzących? Zresztą też można zapytać jaka jest znajomość podstaw emisji u wymienionych przez pana znakomitych redaktorów, którzy są pewnie jedynymi słusznymi na świecie, no i u Pana.
    A na nagraniach z lat 1950-80 uczy się nie tylko Artur Ruciński, ale zapewne 90% wszystkich śpiewaków i wielu operomanów, co nie znaczy, że muszą one całkowicie przesłaniać świat.
    Zresztą podstawową kwestią w całym tym zamieszaniu, które Pan, może niechcący, wywołał, jest nie CO się mówi, ale JAK się mówi. Tak jak wspomniała powyżej Papagena - chcemy rozmawiać, po to jesteśmy na tym blogu, niektórzy z nas nawet odważają się pisać. Ale żeby konstruktywnie rozmawiać, trzeba chociaż trochę liczyć się z rozmówcą i nie chodzi mi bynajmniej o potakiwanie. A tym bardziej na takim (na razie) kameralnym blogu jak ten, gdzie krąg osób rozmawiających jest jeszcze niewielki. Co innego gdyby Pan w ten bezpardonowy sposób zastartował na jakimś dużym międzynarodowym blogu - na nikim nie zrobiłoby to prawdopodobnie wrażenia, bo tam się chlapie na prawo i lewo bez znieczulenia całą dobę. Ja osobiście wybrałam ten blog, bo tu się nie chlapie. Zauważył Pan jak ostatnio tu przycichło?

    OdpowiedzUsuń
  18. To tylko niechęć do wypowiadania się, Donno, na szczęście. Jeśli chodzi o ilość czytelników, to mam ich coraz więcej , co mnie oczywiście cieszy i zdumiewa jednocześnie - bo temat i język bloga niszowy. Przy okazji - pozdrawiam wszystkich milczących!

    OdpowiedzUsuń