wtorek, 3 września 2013

Cosi fan tutti?



„Cosi fan tutte” jest , z kanonicznej trójki oper duetu Mozart-Da Ponte tą najbardziej wymykającą się szybkim i łatwym ocenom. Zadziwiające też, jak zmieniała się jej percepcja na przestrzeni dziejów – bardzo długo uważano ją za najmniej ciekawą  , dziś , sądząc bo niezmiernie licznych tekstach na jej temat powstających ma opinię co najmniej godnej siostrzycy pozostałych dwóch. Kontrowersje i wątpliwości nie dotyczyły warstwy muzycznej dzieła, skupiano się raczej na kwestiach dotyczących fabuły i jej implikacji. Po latach traktowania „Cosi” jak błahej komedyjki z przebieranką zaczęto w niej dostrzegać niezauważalne wcześniej filozoficzne głębie  zaś poprawność polityczna nakazała na plan pierwszy wysuwać niewątpliwie w tej operze obecny mizoginizm. W naszych czasach, w połączeniu z bujnie rozkwitającym teatrem reżyserskim doprowadziło to powszechnego okaleczania odautorskiego określenia „dramma giocoso” i pozbawiania go drugiego słowa. Nawet jeżeli realizatorzy nie zamieniają „Cosi” w ponury, psychoanalityczny melodramat jak Claus Guth ostatnim, który zechciał wydobyć z dzieła całą jego neapolitańską słoneczność był chyba Giorgio Strehler, który zmarł pod koniec prac nad spektaklem. W nagraniu płytowym opera ma szansę pozostać tym czym jest - komedią z goryczką, w której nikt nie pozostaje bez winy, ale doprawdy trudno rzucić w kogoś kamień. Po zeszłorocznym „Don Giovannim” dostaliśmy właśnie możliwość sprawdzenia, jak z tymi trudnościami poradził sobie Yannick Nezet Seguin ze swymi śpiewakami i Chamber Orchestra of Europe. A poradził znakomicie prowadząc orkiestrę (świetną) ręką lekką, ale czułą na detal. Nie mam pojęcia, ile w tym roziskrzonym, ciepłym brzmieniu zasługi inżynierów dźwięku, ale z całą pewnością laury się Nezet- Seguinowi należą, także od śpiewaków (to ten typ dyrygenta, który wokalistów kocha i wspomaga jak się da). Niestety, zapewne nie miał on żadnego wpływu na obsadę, bo o tym decydują wyłącznie szefowie Deutsche Grammophon i zawierane  przez nich kontrakty. Nie wiem, czym kierował się ten ktoś, kto podjął decyzję o zakontraktowaniu i namolnym lansowaniu Mojcy Erdmann, ale nie był to człowiek z dobrym słuchem. Jako Despina wydała mi się ona katastrofalna -  brzydki, ostry jak brzytwa głos, dziwne frazowanie a w momentach , kiedy jej bohaterka udaje mężczyznę Erdmann skrzeczała okropnie, uznając to widać za środek aktorski. Alessandro Corbelli ma już najlepsze lata za sobą a jego baryton nigdy specjalną urodą się nie odznaczał , ale na umiejętnościach nasz weteran nic nie stracił. Stworzył poza tym zaskakująco ciepłą postać, co jest dość wyjątkowe. Zazwyczaj bowiem Don Alfonso , który zabawia się życiem swoich młodych przyjaciół udzielając im lekcji w imię własnych celów do najsympatyczniejszych nie należy.  Czwórka wymiennych amantów została wybrana szczęśliwie: po pierwsze i najważniejsze (w tej operze jest to warunek bez spełnienia którego nie należy się wcale za nią brać) umieją wspaniale grać zespołowo. Ensemble są tu przedniej jakości.  Angela Brower wzbudziła moje zainteresowanie jako Muza/Niklausse w monachijskich „Opowieściach Hoffmanna” i nie rozczarowała mnie. Dorabella, uważana moim zdaniem niesłusznie za mniej interesującą z sióstr wypadła dzięki niej ciekawiej niż Fiordiligi. Szczególnie zachwycająco i  figlarnie zabrzmiała w jej interpretacji aria „E amore un ladroncello”. Żeby jednak oddać sprawiedliwość  Miah Persson trzeba przyznać  że nie tylko jest ona posiadaczką idealnie mozartowskiego głosu, ale też pokonała straszliwe pułapki techniczne „Come scoglio” z powodzeniem, o które jej nie podejrzewałam. Sukces Rolando Villazona jako Fernanda był natomiast, w świetle jego ostatnich osiągnięć całkowicie przewidywalny. I znów, jak w wypadku Don Ottavia jego bohater to prawdziwy facet z „prawdziwymi” emocjami, żaden tam tenorowy snuj. Ciekawa jestem , czy w zapowiedzianym na przyszły rok „Weselu Figara”  Villazon zdecyduje się nagrać rolę drugoplanową. Być może, jeśli nie obetną Don Basilio jego arii, jak to się zazwyczaj czyni. Mogłoby być ciekawie, zwłaszcza, że Rolando ma temperament komiczny. Kiedyś „In queli anni” uroczo nagrał jego mistrz, Placido Domingo. Ostatni z protagonistów, Guglielmo, to jak już przyznawałam mój ulubiony bohater „Cosi”. Dlaczego? Nie tylko dlatego, że baryton . On jeden z naszej czwórki wyciąga wnioski z bolesnej zarówno dla swej dumy jak dla uczuć przygody. Choć nie są one takie, jakich życzyłby sobie sprawca całego zamieszania, Don Alfonso. Adam Plachetka  dysponuje basbarytonem o ciemnej barwie (koniecznej w parze z tenorem Villazona)  i potrafi oddać wszelkie nastroje swej postaci od triumfalizmu, kiedy wydaje mu się , że Fiordiligi pozostała mu wierna po wściekłość ranionego uczucia (nie tylko ego) gdy okazuje się, że jednak nie.

6 komentarzy:

  1. Dziś urodziny Rene Pape.
    Można składać życzenia na jego stronie na FB

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam konta na FB, wiec chyba nie mogę. Życzę mu w cichości i zawsze wszystkiego, czego chciałby od życia. A sobie , żeby śpiewał jak najdłużej. A Tobie "Cosi" się podobało? Bo zdaje się słuchałaś?

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo! To jest właśnie taka nowoczesna opera, którą lubię. Bardzo podobał mi się Villazon, Angela Brower, Miah Persson i Adam Plachetka czyli czwórka protagonistów Cosi. Mniej mi się podobał Corbelli jako Don Alfonso, bo wiem jak wygląda i ile ma lat. Według mnie to powinien być człowiek koło 50 (na oko), bo według mnie on nie udziela lekcji chłopcom, on się nimi bawi i w jakiś sposób uwodzi obie dziewczyny. Dlatego tak mi się podobała wersja, którą zaproponował Haneke, chociaż jego Don Alfonso prawie zupełnie nie umiał śpiewać. Bardzo jestem ciekawa jaką Cosi pokaże Met, ale obawiam się, że będzie nudna. A Mojca Erdmann jest zdaje się lansowana na gwiazdę i DG uważa, że słusznie. Ja nie lubię takich głosów, poza tym wydaje mi się, że Despina nie powinna być śmieszna tylko groźna. To wspólniczka Don Alfonsa, na którą on ma "haka". No i Patrick Nezet-Seguin, jego orkiestra i przede wszystkim jego pomysł na tę operę - mistrzostwo świata. Już sobie wgrałam do Cowona i będę słuchać przez jakiś czas. I Placida też. Kocham go jak Ty Rene Pape i wszystko co robi mi się podoba. Nawet jak chce być barytonem.
    A FB Pape funcjonuje jak fanpage. Każdy może tam wejść https://www.facebook.com/pages/Rene-Pape/44768385394?ref=stream&hc_location=stream
    to jest adres jego strony. Warto chociażby wejść tak po to, żeby zobaczyć Rene w trachtenie (ma świetne nogi!) i przepiękne zdjęcia z Parsifala w Met. A jak napisał o tym, że ma urodziny! Sam prowadzi swoją stronę i to widać, a nie jest tak namolny jak Beczała.
    Słucham go właśnie w Requiem Verdiego. Co to za płyta!
    Napisz jak Ci poszło z Papem

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyli co do "Cosi" zgadzamy się stuprocentowo, a co do "Requiem" nie. A ze stroną Rene na FB jest tak jak myslałam - musiałabym się zarejestrować, a tego nie chcę. Trudno. Pozostanę milczącą adoratorką...

    OdpowiedzUsuń
  5. Przykro mi, że nie możesz wejść do Pape :( A taki ładny wierszyk zacytował na FB: "...weil heute mein Geburtstag ist, da hab' ich mir gedacht, ich singe mir ein schönes Lied, weil mir das Freude macht...". Możesz się zarejestrować na FB jako np. Papagena Mozart albo Papagena Flecińska. Możesz sobie wymyślić datę urodzenia(odmłodzić się albo postarzyć), mozesz mieszkać w innej dzielnicy - wszystko możesz. Moja strona na FB słuzy mi tylko do odbierania wiadomości od Pape, Netrebko, DiDonato, Jandy i jeszcze paru osób i instytucji publicznych. Jak mnie prosi moja przyjaciółka żebym polubiła stronę jej syna, albo jakiegoś filmu, robię to wyjątkowo. A dzięki FB wiem np., że Pape ma dziś urodziny. Requiem mi się podoba. Przede wszystkim chór, ale i orkiestra La Scali. Mam parę wykonań Requiem i żadne nie zadowala mnie w pełni. Jednak Włosi wiedzą jak się wykonuje Verdiego i będę obstawać, że są lepsi niż największe orkiestry i chóry na świecie. Mam dvd,z Karajanem i orkiestrą i chórem La Scali i płytę Abbado z berlińczykami, i Muttiego zLa Scalą, i Pappano z Akademią Sw. Cecylii. Moim zdaniem włoskie orkiestry i chóry są lepsze. To, co mnie najbardziej w Requiem denerwowało to soliści. Ale kiedy słyszę jak Kaufmann na najnowszej płycie śpiewa Indemisco to ciarki mi chodzą po plecach i wiem, że on się boi. Nie podoba mi się na tej płycie Anja Harteros. Może to nie był dobry wybór? Zaskoczyła mnie Garanca i Barenboim, który miał na to Requiem patent. Nie potraktował utworu jak opery. Napisał to Requiem wolnomyśliciel Verdi, ale napisał je dla umierającego Manzoniego. I napisał mszę żałobną. Z calym ludzkim strachem i nadzieją na zmiłowanie. Kiedy słucham Anji Harteros myślę o jej ciżko chorym mężu, że się boją oboje. O Pape ni piszę. To, co pokazał to jest absolutna I liga. Nie mam słów.

    OdpowiedzUsuń
  6. Oczywiście powinno być Ingemisco, a mąż Anji Harteros jest ciężko chory. Tak to jest kiedy się nie czyta tego, co się pisze. Muti też się pisze przez jedno t, ale jego zawsze piszę przez dwa i potem muszę poprawiać.

    OdpowiedzUsuń