sobota, 26 października 2013

Czy belcanto umiera? - Simone Kermes i Diana Damrau


Do zadania tego dramatycznego pytania skłoniło mnie przesłuchanie nowej płyty Simone Kermes i obejrzenie „Lindy di Chamounix” z barcelońskiego Liceu (grudzień 2011). W obu przedsięwzięciach mamy do czynienia z wielkimi gwiazdami  i oba są doskonałym świadectwem na to, że świadomość tego czym się charakteryzować powinno  belcanto znajduje się w zaniku. Zacznę od przypadku kuriozalnego, jakim wydaje mi się krążek „Bel Canto: From Monteverdi to Verdi”. Już sam tytuł jest trochę przerażający, niestety stuprocentowo trafny. Nie mam pojęcia kto wpadł na ten straszny pomysł, kto przekonał Simone Kermes, że może śpiewać ten repertuar, i że trzeba go wykonywać właśnie tak. Jeśli ktoś podejrzewa, że takie zestawienie nazwisk z terminem belcanto może być tylko żartem, nie ma racji. Na płycie zawarto utwory Monteverdiego, Mozarta, Belliniego, Donizettiego, Rossiniego , Verdiego – i wszystkie one są śpiewane w identyczny sposób, białym, maleńkim głosem sennej dziewczynki. Żadnych różnic interpretacyjnych, żadnych emocji – Norma jest tak samo bezkrwista jak Królowa Nocy a ta mogłaby spokojnie nosić imię Odabella. Nieprecyzyjna koloratura to już przy wrażeniu ogólnym betka. Przy słuchaniu towarzyszyło mi olbrzymie zdumienie, bo Kermes znana jest wszak raczej z nadmiaru temperamentu niż z jego niedostatku, żadna z jej poprzednich płyt nie zapowiadała katastrofy tego rodzaju. Żelaznej konsekwencji w realizacji przyjętego założenia nie można twórcom tej płyty odmówić , co w tym wypadku pozytywu  nie stanowi.

„Linda di Chamounix” to zupełnie inny przypadek – nie stanowi katastrofy, ale także skłania do refleksji niewesołych. Diana Damrau  cieszy się wszak opinią specjalistki od belcanta i dopiero niedawno zaczęła się przestawiać na mocniejszy repertuar. Ale już jako Linda brzmiała tak, jakby śpiewała rolę werystyczną. Damrau ma wiele zalet – niezły głos (barwa nie w moim typie lecz  pewnością wartościowy instrument),dobrą intonację, pojemne płuca. Jest to poza tym bardzo dobra aktorka i sympatyczna osoba i wszystkie te pozytywy w jej Lindzie widać i słychać. Tyle, że śpiewaczka , mówiąc obrazowo, używa walca drogowego do  rozbicia laskowego orzeszka. Za głośno, za grzmiąco. Czy naprawdę mamy wybór  (można porównać „O luce de quest’anima”) tylko pomiędzy bezkrwistą interpretacją Kermes a pokrzykującą Damrau? Dodatkowo ta ostatnia trafiła pechowo na kiepskich partnerów – o drugim planie nie ma nawet co wspominać. Juan Diego Florez śpiewał ładnie, ale trudno to było podziwiać bo rola Carla zdecydowanie przekracza możliwości wolumenu tenora leggiero i momentami okazywał się niesłyszalny. Zwłaszcza, że Marco Armiliato nie zapanował nad orkiestrą jak należy . Miał co prawda trudności obiektywne – amantkę głośną i mocną, za to nazbyt delikatnego amanta. Ale to jeszcze nie powód , żeby orkiestra brzmiała ciągle forte, co dawało efekt hałasu. W tym spektaklu jedynie Silvia Tro Santafe (Pierotto) udowodniła , że wie na czym belcanto polega.  Barcelońska publiczność szalała, zachwycona najwyraźniej tym spektaklem , każdy z artystów otrzymał swoją porcję frenetycznych braw. Rozumiem uprzejmość i chęć podziękowania , ale te owacje wydały mi się kolejnym problemem. Bo jeżeli będąc w teatrze nie słuchamy, wystarczy nam tylko magia słynnego nazwiska bądź chęć wyrażenia sympatii komuś, kogo lubimy  to utwierdzamy siebie i owe gwiazdy w przekonaniu, że tak śpiewać można i trzeba. A skutki są niedobre. Wprawdzie to nie my, publiczność jesteśmy główną przyczyną marnej kondycji bieżącej wokalistyki  a bezwzględne działanie rynku muzycznego i opłakany stan szkolnictwa ale jednak w pewnym, niewielkim stopniu być może się do tego przyczyniamy.




5 komentarzy:

  1. Absolutnie się podpisuję pod wszystkimi Twoimi refleksjami, Papageno.
    Płyta Kremes to absolutne malcanto co się zowie. Ja jednakże również w repertuarze barokowym jej nie trawię. Jest przerysowania, nadpobudliwość Bartoli to przy niej powściągliwa elegancja, interpretacje bywają karykaturalne. Wybrałem się kiedyś na jej recital znając wcześniej tylko koncert z Rzymu puszczany w Mezzo.
    Bardzo się zdziwiłem jak mikroskopijny na żywo jest jej głosik - dosłownie zagłuszał ją, momentami, klawesyn! Interpretacje monotonne, jakby skrerowana jedna od drugiej. Jak motoryka to na całego - jak liryzm to głowa człowiekowi opada ze znużenia.
    O Damrau się już kiedyś wypowiadałem więc nie będę się powtarzał. W jakimś filmie Allena pada fraza: "Jak słucham Wagnera mam ochotę napaść na Polskę". Mam podobną wizję gdy słucham pokrzykiwania i muskularnego frazowania Damrau w rolach belcantowych. Na dodatek, mam wrażenie, że się nasłuchała w młodości Gruberovej i,świadomie lub nie, kopiuje wszystkie jej manieryzmy.
    Bel canto jednak chyba zupełnie nie umarło, choć śpiewaczki i śpiewacy pięknie śpiewający ten repertuar są poza zainteresowaniem firm płytowych i reklamy - Ewa Podleś, Jessica Pratt, Mariella Devia, Desiree Rancatore, Patrizia Ciofi, Gregory Kunde, Lawrence Brownlee, Daniela Barcellona i parę innych nazwisk.
    Słuszna uwaga na temat publiczności, bo, mam wrażenie, że owację w najważniejszych teatrach coraz częściej są efektem dobrego marketingu jakiegoś nazwiska niż rzeczywistego uznania i scenicznej komunikatywności danego artysty.
    Za owacjami dla Damrau może dodatkowo przemawiać fakt, że w Barcelonie jest niesamowity fanklub Gruberovej, który ją potrafi oklaskiwać po kilkadziesiąt minut. Diana Damrau jest więc tam chyba traktowana jako następczyni Edyty.
    Robert.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ps. Papageno, nie wiem czy już był taki wpis, ale mam propozycję: może sięgniesz i omówisz dvd "Ciro in Babilonia" z Pesaro z udziałem Ewy Podleś i J. Pratt? Realizacja co najmniej godna uwagi, a i śpiew chyba jest dobrą przeciwwagą dla "belcanto" Kermes i Damrau. Robert.

    OdpowiedzUsuń
  3. Robercie, pisałam już o Ciro", w sierpniu 2012.
    Mam przed sobą "Roberta Diabła" z Ciofi - spektakl miał złe recenzje i na dodatek Poplavską w głównej roli żeńskiej (nie przepadam) ale dla Ciofi zniosę dużo. Zobaczymy. Nigdy nie widziałam tej opery więc jestem ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  4. O, to ciekawie będzie skonfrontować swoje wrażenia z Twoimi. Zwłaszcza, że spektakl widziałem w teatrze. Miał słabe recenzje (choć chwalono śpiewaków poza Poplavską), ale mnie się przedstawienie Pelly'ego podobało. Zrobil to co można aktualnie zrobić z tym dziwacznym librettem.
    Tam była dziwna sprawa z rolą Isabelli. Najpierw przewidziano Damrau, ale zaszła w ciążę, potem sprowadzono jakąś nieznaną Amerykankę, której na ostatniej przed generalną próbie podziękowano i ściągnięto z Paryża Ciofi, która wyszła na premierę bez ani jednej próby scenicznej.
    Niedawno ta młoda śpiewaczka ujawniła, że Daniel Oren od początku chciał Ciofi, ale Włoszka nie mogła, z powodu kolizji terminów, brać udziału w próbach. A jeszcze oliwy do ognia dodał Papano utyskując na konferencji prasowej przed nowym sezonem na słabe profesjonalne przygotowanie młodych śpiewaków, którym daje się szansę debiutu na prestiżowej scenie. Tak czy owak niezbyt sympatyczne, zwłaszcza dla tej niedoszłej debiutantki, zamieszanie. Sorry za off-topic.Robert.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nadmiar temperamentu p. K. najwyraźniej znajduje ujście w ruchu scenicznym.
    Nie tak dawno temu usłyszałam ją (w TV) po raz piewrszy, znając jednak mało pochlebne recenzje głosu, interpretacji etc., więc byłam cokolwiek nieufna. To, co usłyszałam i zobaczyłam przeszło najgorsze wyobrażenia o śpiewaczej hucpie - jednostajne słabiutkie popiskiwanie, ledwie przedzierające się przez niwielką przecież orkiestrę, a była to rejestracja dla telewizji!, cielesna ekspresja budząca wyłącznie zażenowanie. Brr, wyłączyłam po dwóch numerach.

    OdpowiedzUsuń