sobota, 11 stycznia 2014

Trochę poważniej - "Dialogi karmelitanek" z Paryża

Dzieło – znane, pomnikowe, rocznicowe (we Francji obchodzono w ubiegłym roku pięćdziesiątą rocznicę śmierci autora) nie budziło mojego entuzjazmu. Nie jestem koneserką muzyki współczesnej, a tym bardziej współczesnych oper. Zazwyczaj mam niemiłe wrażenie, że linie wokalne w nich wszystkich bywają do siebie bliźniaczo podobne: są to niekończące się recytatywy bądź monologi (parlando oczywiście), w których czyha na słuchacza poważne niebezpieczeństwo – nagłe skoki dynamiczne. Powoduje to we mnie poczucie ciągłego zagrożenia akustycznego, czego nie lubię. Usiłuję się jednak rozwijać muzycznie, na co podobno nigdy nie za późno, więc czasem zdarza mi się zaryzykować. Tym razem, poza samym utworem były jeszcze inne argumenty przeciw: dyrygent, za którym nie przepadam i reżyser, któremu nie ufam.  Sama nie mam pojęcia, skąd wobec tego wziął się impuls skłaniający mnie do sięgnięcia po nagranie grudniowego spektaklu „Dialogów karmelitanek” z paryskiego Théâtre des Champs-Elysées. Najważniejsze jednak, że byłam mu posłuszna, inaczej ominęło by mnie wielkie artystyczne przeżycie. Przede wszystkim pochłonęło mnie samo dzieło –wspaniała, wielobarwna, subtelna i dramatyczna zarazem muzyka (napisana w systemie tonalnym merci, Monsieur Poulenc) i równie piękne libretto. Opowiada historię karmelitanek z Compiègne, które w 1794 roku zginęły na gilotynie jako wrogowie rewolucji. Wydarzenie jest autentyczne, opisała je  jako pierwsza Gertrud von Le Fort w swej powieści „Ostatnia na szafot”, potem Georges Bernanos. Jego tekst stał się dla Poulenca podstawą libretta skupiającego się jednak przede wszystkim na duchowych przeżyciach bohaterek, nie zaś na przedstawieniu fabuły.  Jeśli chodzi o stronę czysto wokalną, wymagała ode mnie wysiłku i musze przyznać, że momentami odczuwałam pewną ulgę słysząc nieliczne fragmenty z użyciem głosów męskich.  Ogólnie jednak opera mnie zachwyciła, tym bardziej, iż zdaje się miałam szczęście trafić na wykonanie oddające jej sprawiedliwość. Dyrygenta, Jérémie Rhorera znałam dotychczas z jego działalności na polu muzyki osiemnasto  i wczesnodziewiętnastowiecznej. Występuje on zazwyczaj ze swoim zespołem Le Cercle de l'Harmonie i na ogół bywa dla mnie rozczarowujący. W „Dialogach” jednak miał do dyspozycji dużą i markową orkiestrę Philharmonia i materiał, który chyba bardziej odpowiada jego temperamentowi. Słyszałam skargi, że było nieco za brutalnie, ale elementy dramatyczne w moich uszach doskonale Rhorer równoważył płynnością we fragmentach lirycznych. Miał też do dyspozycji zupełnie wyjątkowy zespół śpiewaczek, bez ironii można powiedzieć, że sam kwiat francuskiej wokalistyki żeńskiej z jednym importowanym dodatkiem.  Do Patricii Petibon odnoszę się zazwyczaj z dużą rezerwą, ale partia Blanche de la Force leży jej idealnie pod każdym względem. Wydaje mi się też, że artystka ostatnio musiała intensywnie pracować nad głosem – to już nie jest ten sam szklisty, ostry sopran, brzmienie się zaokrągliło. Zapewne to nigdy nie będzie głos z gatunku kremowych, ale też nie na taki Poulenc napisał tę partię. Poza tym Petibon dała znakomitą, pełną kreację aktorską , rozedrganie i niepewność Blanche wyczuwało się niemal fizycznie. Sophie Koch wystąpiła w nietypowej dla siebie roli  jedynej bohaterki negatywnej. Matka Maria, szantażem emocjonalnym wymusza na siostrach deklarację męczeństwa, ale kiedy ta chwila przychodzi nie potrafi pokonać własnego lęku i sprostać cierpieniu. Ano właśnie, łatwo się ją osądza, lecz kiedy zaczynamy się zastanawiać nad własną w takiej sytuacji postawą rzucenie kamieniem przestaje być już oczywiste. W tym właśnie upatruję siłę „Dialogów karmelitanek” -  w zmuszeniu nas do zadania sobie tego i masy innych, wcale nie prostszych pytań. Wracając zaś do Sophie Koch jej mezzosopran jest z gatunku ciepłych, kremowych zaś różnice dynamiczne występujące w partyturze nie sprawiają jej najmniejszego problemu. Véronique Gens jako pragmatyczna, silna Madame Lidoine  i Sandrine Piau jako promienna Siostra Constance mimo, iż kojarzone na ogół z zupełnie innym repertuarem  okazały się znakomite również w muzyce współczesnej. Zwłaszcza Piau rozjaśniła scenę emanując wewnętrznym światłem, a o to w roli „prostaczki bożej” chodzi. Madame de Croissy jest bohaterką najstraszniejszej sceny opery  i kolejną przyczyną trudnych rozważań, do jakich prowokuje ten utwór. Stara przeorysza umiera w męczarniach – nie efektownie i szybko, na szafocie ale po prostu, w łóżku. Jej męka (Bernanos prawdopodobnie opisał własne zmagania z rakiem) jest jednak bardziej przerażająca bo nie tylko długotrwała, ale także codzienna. To los, który może spotkać każdego z nas, który pozbawia nas prawa do decyzji (miały je inne karmelitanki), czyniący nas bezsilnymi zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jak starą zakonnicę bluźniącą w momencie bolesnej agonii. Muszę przyznać, że ładunek emocjonalny tej sceny jest tak olbrzymi, że przestaje być najważniejsza jakość śpiewu. Rosalind Plowright, którą pamiętam tylko ze starego nagrania „Trubadura” (Leonora obok Dominga – Manrica) zrobiła na mnie jednak potężne i pozytywne wrażenie. Mężczyźni w „Dialogach karmelitanek” są ważni tylko jako uzupełnienie kobiecego świata, ale dwóch z nich ma szansę na krótko zaistnieć. Philippe Rouillon sprawdził się w roli Markiza, Topi Lehtipuu jako Chevalier de la Force niekoniecznie. Stworzył porządną kreację (wysoki, smukły, o arystokratycznym wyglądzie), ale wokalnie  był nieprzekonujący. Dziwne, bo dla tenora mozartowskiego to powinna być właściwa rola.

Największym zaskoczeniem  okazała się dla mnie jednak reżyseria Oliviera Py, który wyjątkowemu dziełu nadał wyjątkowo szlachetny, surowy i wysublimowany kształt sceniczny. Jedyną wątpliwość wzbudził we mnie obraz śmierci przeoryszy. Czy koniecznie musieliśmy patrzeć z lotu ptaka (wygląda na to, że koniec z chlupoczącą wodą, mamy nową modę i tendencję)? Oczywiście, dało to nam możliwość obserwowania twarzy śpiewaczki, wykonania gestu a la Michelangelo, a także symboliczne uwięzienie umierającej w kokonie pościeli (inaczej prawdopodobnie nie dałoby się zabezpieczyć Rosalind Plowright). Mimo wszystko w tym jedynym momencie zobaczyłam typową dla Py chęć osiągnięcia doraźnego efektu. Ale, raz na niemal trzygodzinny spektakl – to wynik i tak imponujący. Z tego względu dopisuję „Dialogi karmelitanek” do mojej listy ubiegłorocznych operowych olśnień.









4 komentarze:

  1. Oglądałam to samo przedstawienie. Mam Dialogi w reżyserii Marthe Keller. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że tę operę powinna reżyserować kobieta. Może dlatego, że jest to opera, w której mężczyźni są zdecydowanie na drugim planie. I Keller poradziła sobie świetnie. W tamtym przedstawieniu Patricia Petibon śpiewała partię Constance, Blanche śpiewała Anne Sophie Schmidt. Aktorsko świetna, jednak mająca problem z górą - nie dawała sobie rady z wyśpiewaniem tych wszystkich wysokich nut napisanych przez Poulenca. Petibon była o niebo lepsza głosowo, a aktorsko nie gorsza niż Schmidt. Punkt dla Py za obsadę. To jest dzieło tak wielkie, a przy tym tak ascetyczne, że można je wyreżyserować tylko "po bożemu". I Olivier Py to zrobił. Nie przerażała mnie agonia przeoryszy oglądana z lotu ptaka. Wydała mi się bardzo ludzka w tym umieraniu. Wielkie brawa dla Rosalind Plowright również za to, że zgodziła się śpiewać w tej niewygodnej pozycji, ale nade wszystko dla Petibon i Py. Opera jest do obejrzenia we francuskim kanale arte. Ponieważ nie umiem przestać myśleć o tym właśnie przedstawieniu, już to zrobiłam. Pozdrawiam, Maria2

    OdpowiedzUsuń
  2. Papagena, jak zwykle, trzyma rękę na pulsie :)
    Faktycznie, udało się skompletować znakomitą obsadę najważniejszych ról złożoną ze śpiewaczek francuskich.
    W moim odczuciu prym wiodą: Sandrine Piau i Patricia Petbion: http://www.youtube.com/watch?v=ld_P8qJ8wdk
    O ile pierwszy przypadek nie jest dla mnie zaskoczeniem, bo maestrę Piau bardzo cenię to Petbion jest dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Rola świetnie jej leży wokalnie, a interpretacja jest poruszająca. Pewnym rozczarowaniem jest dla mnie Sophie Koch, choć, oczywiście trzyma poziom.
    Mam nadzieję, że ten spektakl będzie za jakiś czas rozpowszechniany na dvd, bo warto. Ja na pewno włączę go do swojej kolekcji. Robert.

    OdpowiedzUsuń
  3. A niby dlaczego Petibon to "pozytywne zaskoczenie"? W końcu sroce spod ogona nie wypadła. Jedna z najlepszych wokalnie Despin (Salzburg) i nie tylko, śpiewaczka o oryginalnej osobowości i urodzie. Coś mi się zdaje, że mamy tu już drugi polski "Najwyższy Autorytet Operowy", tak trzymać! Monostatos

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń