Na
„Rinalda” z zeszłorocznego festiwalu w Glyndebourne pewnie nie zwróciłabym
uwagi, gdyby nie nazwisko Roberta Carsena, który spektakl reżyserował. W
zalewie durnoty i ohydy , która opanowała sceny operowe na całym świecie jego prace
wyróżniają się szlachetnym umiarem na ogół nie rezygnując z atrybutów
współczesności. Nie zawiodłam się i tym razem, ta produkcja, choć z pewnością
oburzy purystów jest logiczna i wewnętrznie spójna. Wylądowaliśmy oto w …
brytyjskiej szkole prywatnej, gdzie kwitną miłość i wojna przyodziane czasem we
właściwy dla tego miejsca mundurek uzupełniony niekiedy o zbroję , miecz czy
hełm. Czarodziejka Armida nosi zaś kostiumy dyskretnie przywołujące skojarzenia
, które powinny zachwycić miłośniczki „50 twarzy Greya” . Akcenty przyjemności
spod znaku pejcza i lateksu są tu zresztą od drugiego aktu obecne i budzą
szczery (i zamierzony przez reżysera) śmiech publiczności. Umieszczenie akcji
we wnętrzach dość ascetycznych wcale nie
pozbawiło „Rinalda” całkiem sporej dawki magii. Efekt ten osiągnięto częściowo
za pomocą projekcji video, a częściowo prostymi,
ale efektywnymi środkami scenicznymi. Najwięcej radości sprawił widzom z
Glyndebourne (a także mnie) finał pierwszego aktu, gdzie Rinaldo kończy
popisową arię „Venti, turbini” na …unoszącym się wysoko w powietrzu rowerze
(E.T. ?). Brawo dla Soni Priny za odwagę i koncentrację - niecodzienne warunki nie wpłynęły w
najmniejszym stopniu na jakość jej śpiewu. A ta jest najwyższej próby , jak wiedzą doskonale
bywalcy krakowskiego cyklu „Opera Rara”. Prina ma nie tylko wspaniały głos, ale
także nienaganną technikę i wyraźną frajdę z tego, co robi. Uczyniła swego
Rinalda zarazem nieustraszonym wojownikiem i
nieśmiałym licealistą obdarowując przy okazji własnym urokiem osobistym.
To samo uczynił Luca Pisaroni w partii złego Arganta czyniąc odrzucenie go
przez Almirenę zastanawiającym.Reszta obsady to nazwiska jeszcze niezbyt znane,
ale myślę , że w przyszłości sporo usłyszymy o Anette Frisch – Almirenie (
piękne „Lascia ch'io pianga”) i Brendzie
Rae – Armidzie ( poza głosem ma inny, niebagatelny i uwypuklony kostiumem atut
– kuszącą figurę). Jako Goffredo wystąpiła Varduhi Abrahamyan, której ciepły
mezzosopran bardzo przypadł mi do gustu, nieco gorzej było ze stworzeniem przez
nią postaci scenicznej . Bez winy śpiewaczki – jest zdecydowanie zbyt kobieca
do roli ojca Almireny. W partii Eustazia poprawnie od strony wokalnej spisał
się Tim Mead, jako postać idealny.
Orchestra of the Age of Enlightment
, której Ottavio Dantone narzucił dość szybkie tempa grała świetnie.
Miałabym do dyrygenta tylko jedno drobne zastrzeżenie: nie trzeba było tak popędzać
wolnej części finałowej arii Rinalda „Or
la tromba”! Poza tym było znakomicie, Dantone wydobył całą młodzieńczą
zadzierzystość „Rinalda”, na ogół nie pozbawiając go lirycznego piękna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz