poniedziałek, 8 października 2012

50 twarzy Rinalda




Na „Rinalda” z zeszłorocznego festiwalu w Glyndebourne pewnie nie zwróciłabym uwagi, gdyby nie nazwisko Roberta Carsena, który spektakl reżyserował. W zalewie durnoty i ohydy , która opanowała sceny operowe na całym świecie jego prace wyróżniają się szlachetnym umiarem na ogół nie rezygnując z atrybutów współczesności. Nie zawiodłam się i tym razem, ta produkcja, choć z pewnością oburzy purystów jest logiczna i wewnętrznie spójna. Wylądowaliśmy oto w … brytyjskiej szkole prywatnej, gdzie kwitną miłość i wojna przyodziane czasem we właściwy dla tego miejsca mundurek uzupełniony niekiedy o zbroję , miecz czy hełm. Czarodziejka Armida nosi zaś kostiumy dyskretnie przywołujące skojarzenia , które powinny zachwycić miłośniczki „50 twarzy Greya” . Akcenty przyjemności spod znaku pejcza i lateksu są tu zresztą od drugiego aktu obecne i budzą szczery (i zamierzony przez reżysera) śmiech publiczności. Umieszczenie akcji we wnętrzach dość ascetycznych  wcale nie pozbawiło „Rinalda” całkiem sporej dawki magii. Efekt ten osiągnięto częściowo za pomocą projekcji video, a częściowo  prostymi, ale efektywnymi środkami scenicznymi. Najwięcej radości sprawił widzom z Glyndebourne (a także mnie) finał pierwszego aktu, gdzie Rinaldo kończy popisową arię „Venti, turbini” na …unoszącym się wysoko w powietrzu rowerze (E.T. ?). Brawo dla Soni Priny za odwagę i koncentrację -  niecodzienne warunki nie wpłynęły w najmniejszym stopniu na jakość jej śpiewu. A ta jest  najwyższej próby , jak wiedzą doskonale bywalcy krakowskiego cyklu „Opera Rara”. Prina ma nie tylko wspaniały głos, ale także nienaganną technikę i wyraźną frajdę z tego, co robi. Uczyniła swego Rinalda zarazem nieustraszonym wojownikiem i  nieśmiałym licealistą obdarowując przy okazji własnym urokiem osobistym. To samo uczynił Luca Pisaroni w partii złego Arganta czyniąc odrzucenie go przez Almirenę zastanawiającym.Reszta obsady to nazwiska jeszcze niezbyt znane, ale myślę , że w przyszłości sporo usłyszymy o Anette Frisch – Almirenie ( piękne  „Lascia ch'io pianga”) i Brendzie Rae – Armidzie ( poza głosem ma inny, niebagatelny i uwypuklony kostiumem atut – kuszącą figurę). Jako Goffredo wystąpiła Varduhi Abrahamyan, której ciepły mezzosopran bardzo przypadł mi do gustu, nieco gorzej było ze stworzeniem przez nią postaci scenicznej . Bez winy śpiewaczki – jest zdecydowanie zbyt kobieca do roli ojca Almireny. W partii Eustazia poprawnie od strony wokalnej spisał się Tim Mead, jako postać idealny.  Orchestra of the Age of Enlightment  , której Ottavio Dantone narzucił dość szybkie tempa grała świetnie. Miałabym do dyrygenta tylko jedno drobne zastrzeżenie: nie trzeba było tak popędzać wolnej części  finałowej arii Rinalda „Or la tromba”! Poza tym było znakomicie, Dantone wydobył całą młodzieńczą zadzierzystość „Rinalda”, na ogół nie pozbawiając go lirycznego piękna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz