sobota, 20 października 2012

"Don Giovanni" według Czerniakowa


Dimitrij Czerniakow po swojemu zdekonstruował operę oper. Niczym Warlikowski drąży  on temat dręczący jego samego zupełnie nie biorąc pod uwagę dzieła , które realizuje. Każda jego produkcja bada ten sam wątek obcego- buntownika  niszczonego przez opresyjne społeczeństwo. W przypadku „Oniegina” i „Makbeta” to się sprawdziło, w „Don Giovannim” zupełnie nie. Na scenie mamy potężną, mieszczańską bibliotekę, są lata sześćdziesiąte. W czasie uwertury rozgrywa się prolog :służba wnosi kwiaty, coś sprząta, poprawia. Po czym dostajemy wyświetlone na nagle zapadłej kurtynie dramatis personae .Konieczne, bo reżyser całkowicie zmienił relacje między postaciami: Donna Anna pozostała córką Komandora a Ottavio jej narzeczonym (nowym), ale Zerlina jest jej córką, Donna Elvira  kuzynką, sam Don Giovanni mężem Elviry zaś Leporello totumfackim domu. Po rozpoczęciu akcji właściwej biedny Giovanni omal nie zostaje zgwałcony przez napaloną Annę,  powodującą szarpaninę w której Komandor ginie od przypadkowego strzału. To co oglądamy później stanowi prostą konsekwencję obranego założenia i jest właściwie meczem drużyny strasznych mieszczan (z wiodącą rolą niezaspokojonych kobiet) przeciwko Obcemu. Rezultat musi być  oczywisty od początku, zwłaszcza, że nasz buntownik, wypalony, krańcowo zmęczony, cierpi z powodu urojeń (widmo Komandora widzi znacznie wcześniej, niżby to wynikało z libretta) i choroby serca, przez którą w końcu zostanie powalony.  Nie bez udziału szóstki fałszywych cnotliwców, którzy wynajmują człowieka, aby zagrał gościa z zaświatów. W tej sytuacji finałowy sekstet śpiewany nad konającym na zawał  Giovannim brzmi dość upiornie. Nie można odmówić temu spektaklowi żelaznej konsekwencji, za to uleciał z niej wszelki związek z dziełem Da Pontego. A i Mozartowi się dostało, bo wykonawcy z Aix-en-Provence raczej się nie popisali.Panie krzyczały ( Marlis Petersem – Anna, Kerstin Avemo – Zerlina) , z wyjątkiem Kristine Opolais  , która jako Elvira przynajmniej śpiewała. Bo Skovhus nigdy nie był moim faworytem, głos ma raczej mało dźwięczny, nie mój typ. Fizycznie jest odpychający, co w niczym nie uzasadnia damskiej wścieklizny na jego punkcie. Kyle Ketelsen, obdarzony tu groteskową fryzurą przynajmniej wokalnie był dobry, co nie dotyczy niestety Davida Bizica (Ottavio) ani  Colina Balzera (Masetto). Anatolij Koczerga nie zawiódł jako Komandor, ale on niestety mało ma do zaśpiewania . Szkoda. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz