niedziela, 14 października 2012

"Napój miłosny" z MET



Kochamy „Napój miłosny” i to było oczywiste wczoraj wieczorem w nabitej do ostatniego miejsca ( a nawet więcej) sali warszawskiego  Teatru Studio. Nic dziwnego. Trzeba czasem odpocząć od tragedii, Wagnera i barokowych oper ciągnących się w nieskończoność. Arcydzieło Donizettiego jest kwintesencją tego, co w życiu najlepsze: słońca , miłości, radości . No i melodii. W MET wystawiono je w tym roku już po raz drugi – w marcu pożegnano starą produkcję (śpiewali Diana Damrau, Juan Diego Florez i Mariusz Kwiecień) , nowa miała premierę we wrześniu. Moja relacja nie będzie długa, bo jak podejrzewam, ktoś, kto zagląda na tę stronę widział to samo (podobnie jak rzesze melomanów na całym świecie).Ale kilka słów jednak napiszę -  może znajdzie się chętny do polemiki? Produkcja Bartletta Shera jest uroczo i wręcz ostentacyjnie staromodna. Reżyser nie próbował nas szokować, chciał  tylko bawić i całe szczęście!  Twarzowe kostiumy, kolorowa i demonstracyjnie sztuczna scenografia bez podstępnych pułapek (w typie słynnej machiny Lepage’a)  stworzyły śpiewakom znakomite warunki do swobodnego działania. Matthew Polenzani zawsze był troszkę drewniany aktorsko i to się nie zmieniło, ale mocno się starał  i Nemorino zdecydowanie okazał się jego najlepszą kreacją w MET. Śpiewał bardzo dobrze, choć jego głos nie należy do najatrakcyjniejszych. Tradycyjna owacja po „Una furtiva lagrima” zaistniała , ale nie dorównała tej, jaką pół roku wcześniej nagrodzono Floreza, który w końcu musiał bisować. Anna Netrebko była śliczna i apetyczna, a jej aktywność sceniczna dokładnie taka, jak trzeba . Nic z upiornie wulgarnej Noriny, która pozostanie dla mnie dobitnym wzorcem jak nie należy tej roli traktować. Wokalnie sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Piękna Anna dysponuje adekwatnie pięknym sopranem, problem w tym, że nie pasuje on już do partii Adiny. W śpiewie Netrebko nie było właściwej swobody, brzmiało to troszkę za ciężko, a momentami nieco skrzypliwie. Wydaje się, że wczoraj wieczorem Netrebko pożegnała się z Adiną na zawsze, i dobrze (jednak nie - zimą jeszcze kilka spektakli, niestety z "panem Netrebko" - Erwinem Schrottem jako Dulcamarą). Mariusz Kwiecień nikogo chyba nie zaskoczył tym, że okazał się (po raz kolejny) uroczym Belcore, mimo, że reżyser mu to utrudnił, czyniąc sierżanta zdecydowanie bardziej bezceremonialnym a nawet brutalnym, niż to zazwyczaj bywa.Za to wokalnie zaskoczył mnie na plus. Kwiecień w partiach belcantowych ma nieszczęsny zwyczaj „ciśnięcia” swego głosu do granicy wytrzymałości, co czasem daje kiepski efekt. Tym razem było tego niewiele i bez ograniczeń mogliśmy podziwiać urodę jego barytonu i fantastyczny talent interpretacyjny. Ambrogio Maestri jako Dulcamara podbił mnie bez reszty. Jaki wspaniały głos, co za technika i jakie aktorstwo! A wdzięk u tego olbrzymiego faceta taki, że , jak się u nas mówi można go łyżkami jeść. Życzliwe słowo należy się jeszcze grającej drugoplanową rolę Gianetty  Anne-Carolyn Bird – moim zdaniem to materiał na pierwszorzędną Adinę. Na koniec podziękowania dla dyrygenta – Maurizio Benini poprowadził świetną orkiestrę MET z temperamentem, ale bez szaleństwa w tempach.
I jeszcze komunikat dla wszystkich, którzy nie byli zmuszeni wysłuchać okropnie długiej i przeraźliwie nudnej prelekcji dyrektora Dąbrowskiego. Radzę unikać jego publicznych wystąpień jak zarazy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz