Po
rozkoszach miłosnego eliksiru przyszedł
czas na dużo cięższy kaliber. Muszę przyznać, że opera rosyjska nie jest moją
mocną stroną, znam dobrze tylko kilka jej dzieł. ”Ognisty anioł” Prokofiewa stał na
mojej półce chyba ze cztery lata czekając na swój moment, który właśnie
przyszedł. Produkcja z Teatru Maryjskiego pochodzi z 1991 roku, sfilmowano ją w
1993 i od tego momentu doczekała się
pozycji wersji kanonicznej. Nie jestem specjalna zwolenniczką drobiazgowego
opisywania samego utworu i warunków jego powstania, bo w czasach dobrego
wujaszka Google’a i biblii operowej Piotra Kamińskiego zainteresowani bez trudu
mogą znaleźć to, czego potrzebują. „Ognisty anioł” stanowi jednak przypadek
szczególny i skromny komentarz się należy. Libretto powstało na podstawie
autobiograficznej po części powieści Walerego Briusowa i jest historią jego
związku z Niną Pietrowską – z tym trzecim - Andriejem Biełym w tle. A że na
początku XX wieku w Moskwie, jak w niemal całej Europie modny był symbolizm,
dekadencja i mistycyzm cała historia pełna jest okultyzmu, zaludniona przez demony
, magów posługujących się tajemniczymi rytuałami i rozegrana na najwyższym
diapazonie uczuć (Pietrowska cierpiała na jakże popularną wówczas wśród
majętnych kobiet histerię). Briusow troszeczkę zakamuflował skandaliczny romans
umieszczając akcję swej książki w XVI wieku w Niemczech, ale nikomu oczu nie
zamydlił. „Cała Moskwa” rozszyfrowała tercet Renata (Pietrowska), Ruprecht
(Briusow) i hrabia Henryk (Bieły). Prokofiew zaczął czytać tę powieść w 1918,
podczas swej pierwszej podróży do Ameryki i rok później rozpoczął pracę nad
operą. Trudno dziś powiedzieć co go zainspirowało , może to były wątki
demoniczne, a może pokrewny z autorem temperament? W każdym razie materiał nie
okazał się łatwy i opera została ukończona dopiero w 1927. Jedno z jej głównych
bohaterów już wtedy nie żyło - Briusow zmarł w 1924, Pietrowska popełniła
samobójstwo 4 lata później. „Ognisty anioł” nie miał jednak szczęścia na scenie
– czekał na premierę …28 lat! Odbyła się
14.09.1955 w Teatro La
Fenice , rok wcześniej miało miejsce wykonanie koncertowe w
Paryżu. Nieszczęsny Prokofiew stracił już nadzieję, że ta chwila kiedykolwiek
nastąpi i wykorzystał fragmenty muzyczne z „Ognistego anioła” w swojej III
Symfonii. Po premierze dzieło nie rozpoczęło jednak triumfalnego pochodu przez
światowe sceny, a powodem nie była jego niska wartość artystyczna, tylko
straszliwe trudności wykonawcze, które spiętrzył kompozytor. Dotyczą
one przede wszystkim partii Renaty przy której wagnerowska Izolda to łatwizna,
podobnie, chociaż odrobinę lepiej jest z Ruprechtem. Poza fenomenalnymi
wykonawcami głównych ról partytura wymaga doskonałej orkiestry i bardzo
precyzyjnego dyrygenta. A także reżysera i scenografa, którzy nie utopią opery
sztuczną dekoracyjnością i efekciarstwem. Trudno uwierzyć , ale w Teatrze
Maryjskim niemal wszystkie z tych drakońskich warunków zostały spełnione. Jako
pierwsza narzuca się oczom oszczędna, ale niezmiernie funkcjonalna scenografia.
Akcja zaczyna się w sypialnianej części gospody – na scenie mamy tylko
symboliczne, małe ścianki z drzwiami i dwa łóżka. Kiedy fabuła przenosi nas na
zewnątrz, do miasta, widzimy
namalowane frontony kilku budynków .
Kostiumy i charakteryzacja są zgodne z szesnastowiecznymi realiami, pojawiający
się pod koniec Mefisto wygląda, jakby zszedł z ówczesnej ryciny. Kluczowym
elementem tej inscenizacji są jednak wszechobecne i liczne demony towarzyszące
bohaterom ustawicznie. Są to łysi ,
prawie nadzy mężczyźni pokryci lekko sinawą farbą , którzy swoim zachowaniem
już to komentują zdarzenia, już to się w nie wtrącają, a czasem nawet je
inicjują. Jedyny demon żeński obecny w widzeniu Ruprechta jest, zgodnie z
tekstem czerwony. Finałowa scena opętania zakonnic i diabelskiej orgii to ich
moment – biorą we władanie dusze i ciała .
Członkom trupy akrobatycznej
Teatru Maryjskiego należą się
specjalne brawa: połączyli perfekcyjne wykonawstwo zadań czysto fizycznych ze
znakomitym aktorstwem wytrawnych mimów. Od strony muzycznej spektakl jest wspaniały.
Prokofiew, kiedy nie pisał na zamówienie pozwalał swemu rozbuchanemu
temperamentowi szaleć do woli. Taka jest ta muzyka: namiętna , dzika,
wielobarwna, pełna zarówno nagłych paroksyzmów
i nieokiełznanych wybuchów uczuć jak momentów wyciszenia niemal
lirycznych. Nie wyobrażam sobie tej trudnej partytury lepiej zagranej, co
wydaje się wspólną zasługą Gergieva i muzyków ( żebyśmy to my w TWON mieli taką
orkiestrę!). Właśnie Gergiev odkrył Galinę Gorchakovą , która od roli Renaty
zaczęła swoją drogę na światowe sceny. W
momencie premiery stała się objawieniem: obdarzona pięknym, pełnym głosem, bez
trudności pokonywała iście piekielne (wyjątkowo adekwatne tu słowo) trudności
swej roli. Zarówno histeryczne jak liryczne , wymagające płynności i długich fraz
fragmenty zabrzmiały w jej interpretacji fantastycznie. Poza tym okazała się
dobrą, zdyscyplinowana aktorką niepopadajacą w nadaktywność i przesadę, o co
przy tego rodzaju roli nietrudno. Aby dopełnić miary zachwytów można jeszcze
dodać , że Gorchakova jest wielce urodziwą kobietą. Szkoda, że jej kariera zatrzymała
się na pewnym etapie z niezbyt jasnych przyczyn. Sama śpiewaczka wini
Gergieva , który miał ją zablokować w zemście za odmowę przyjęcia etatu w
Maryjskim. Znając potężne możliwości i wielkość ego słynnego dyrygenta,
dorównującego chyba w tym względzie Karajanowi jest to możliwe. Ale czy prawdziwe? Sama Gorchakova też z łatwego charakteru nie słynie. W każdym razie żal. W
“Ognistym aniele” zapewniono jej godnego partnera w osobie sławnego już wówczas
barytona Sergeia Leiferkusa . Tu także można by długo wymieniać jego zalety:
ciemny, ale giętki głos, talent
aktorski, męski urok. W rolach drugoplanowych też nie było niedoróbek. Warto
wymienić Larissę Diadkovą – Wróżkę, Vladimira Galouzina – Agrippę , Vladimira
Ognovenkę – Inkwizytora, Sergeia
Alexashkina – Fausta i wreszcie Konstantina Pluzhnikova jako Mefista. Ten
ostatni nie dysponuje ładną barwą głosu, ale czyż siła nieczysta musi taką
mieć? Za to wykonawstwo muzyczne i sceniczne pierwszej klasy ( przy okazji
interesująco rozwiązano trudny fabularnie moment pożarcia i wyplucia przez Mefisto
nieudolnego służącego). Podsumowując: jeżeli natkniecie się gdzieś na tego
„Anioła” nie pozwólcie mu czekać 4 lat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz