poniedziałek, 1 października 2012

Misja drugiej świeżości


Już od lat Cecilia Bartoli nie nagrywa płyt. Ona wypuszcza projekty. Można w tym znaleźć i dobre strony, bo diva ma duszę poszukiwaczki skarbów i sporo czasu spędza we włoskich bibliotekach, a tam wciąż trafiają się diamenty ( w ten sposób niecałe 100 lat temu ponownie odkryto Vivaldiego).  Niestety od pewnego czasu mam wrażenie, że muzyka liczy się w tym wszystkim najmniej, najwięcej zaś – i dla nikogo nie jest to niespodzianka – sprzedaż. Zaś sprzedajemy za pomocą skandalu i seksu oraz najprostszych z nimi skojarzeń. A czasem nawet skojarzeń nie trzeba, bo może tępa publika nie zrozumie, więc wywalamy kawę na ławę. Przesadzam? To przypomnijmy sobie okładkę i książeczkę poprzedniego projektu „Sacrificium”.  Nowy -  „Mission” w każdym aspekcie : począwszy od tytułu, poprzez „sensacyjną” promocję a na zdjęciach skończywszy jest po prostu tandetny. I wszystko to byłoby mniej istotne gdyby nie bolesna świadomość, że te drugorzędne w końcu sprawy stają się ważniejsze od muzyki. U mnie wywołano w ten sposób efekt odwrotny do zamierzonego i słuchałam płyty bardziej niż zwykle gotowa wyłapać i wytknąć niedociągnięcia. A te istnieją. Przede wszystkim nazywanie Agostino Steffaniego zapomnianym geniuszem jest mocno na wyrost . To piękna muzyka , ale szafowanie określeniem geniusz znów stanowi chwyt marketingowy , nie zaś realną ocenę dzieła. Poza tym męczyło mnie uparte uczucie, że Diego Fasolis i jego I Barocchisti grają nie całkiem to samo, co śpiewa Bartoli. Oni grali ( znakomicie) Steffaniego, Bartoli śpiewała Handlem. Odległość czasowa niby nie taka duża (31 lat) , ale stylistycznie i owszem. Temperament wykonawczy Cecilii jest dokładnie taki sam, jak kiedy zaczynała i dla jednych stanowi zaletę, dla innych wręcz przeciwnie. Z latami chciałoby się jednak troszkę mniej temperamentu, a troszkę więcej kontroli nad głosem, który nie jest już ani tak elastyczny, ani tak dźwięczny jak niegdyś. Ozdobniki zaś mniej precyzyjne, manieryzmy bardziej drażniące. Czasem Bartoli brzmi krzykliwie, czasem, piskliwie .Dodajmy uczciwie, że czasem też porywająco. Tak więc pozostawiając w mocy wszystkie swoje zastrzeżenia mogłabym tę płytę zarekomendować, bo sporo na niej fragmentów pieszczących uszy. W dwóch utworach towarzyszy Bartoli Philippe Jaroussky i to bardzo udana współpraca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz