sobota, 27 października 2012

"Zelmira" obrzydliwa



Nie wiem, w jakim stopniu  na percepcję po raz pierwszy widzianego i słyszanego dzieła ma wpływ jego wykonanie, ale zapewne w znacznym. W tym sensie twórcy inscenizacji „Zelmiry” nie przysłużyli się operze ani trochę, chociaż i tak Rossini na ogół nudzi mnie niepomiernie (są 2-3 wyjątki). Tutaj odkryłam piękną arię Emmy, takiż duet Zelmiry i Emmy oraz znakomity finał I aktu. Reszta standardowo usypiająca. Za to spektakl głupio , momentami nawet obrzydliwie wykoncypowany. Przytaczanie nazwisk twórców tej produkcji (z Pesaro 2009)  byłoby nieuzasadnioną uprzejmością wobec nich - niech zginą w pomroce dziejów (nazwiska, nie ludzie oczywiście) . Szczytem obrzydliwości jest scena, w której Zelmira karmi piersią …swego tatusia (ucharakteryzowany udatnie na odrażającego starca Alex Esposito),który ssie łapczywie, obmacując przy tym biust córeczki.  Od strony muzycznej było w porządku. Podobała mi się Kate Aldrich, piękna zewnętrznie (wygląda jak siostra Salmy Hayek) i głosowo. Juan Diego Florez postaciowo nieciekawy , nie dano mu na to szansy, wokalnie jak zawsze klasa. Dobry był  wspominany już Alex Esposito, gdyby tylko nie musiał wypełniać zaleceń reżysera... Gregory Kunde zupełnie nieudany, ale rossiniowskie wymagania obsadowe wykończyłyby każdy teatr (tu: 2 rownorzędne tenory, podobnie z mezzosopranami i basami). Podbiła moje uszy Marianna Pizzolato, dla mnie główna gwiazda tego spektaklu – ciepły, dźwięczny głos, znakomita kontrola oddechu, koloratura, piękne legato. No, ale ona divą nigdy nie będzie, nie w dzisiejszych czasach, niestety  . Zdecydowanie nie jest pięknością – niewysoka, krępa, krótkoszyja. Szkoda,bo naprawdę jest warta więcej niż pozycja „znanej śpiewaczki”  Ale cóż, signum temporis.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz