Opery
barokowe wystawia się obecnie na trzy sposoby. Pierwszy i niestety najrzadszy
występuje wtedy, gdy straceńczo odważny reżyser zdecyduje się pokazać dzieło
tak, jak zostało napisane. Ale to wymaga nie tylko realizatora niewrażliwego na
zarzuty o filisterstwo, ale także imponującej maszynerii teatralnej,
oszałamiających kostiumów i takiej też scenografii . Wszystko generuje
olbrzymie koszty, na które stać niewiele teatrów. Potrafi jednak dostarczyć widzowi dużo dziecięcej,
naiwnej radości : te burze morskie, mityczne stworzenia, efekty działań
czarodziejek i magów. Drugi sposób , również niestety – najpopularniejszy.
Przenosi się akcję do czasów współczesnych i umieszcza w szpitalu
psychiatrycznym lub innym podobnie atrakcyjnym miejscu. Trzeci jest pośredni i
z niego właśnie skorzystał Pierre Audi reżyserując w paryskim Théâtre des
Champs-Elysées „Orlando Furioso” Vivaldiego. Zamiast w czasy krucjat trafiliśmy
więc do Wenecji z początków 18 wieku . Wątpię jednak, czy Vivaldi dobrze
poczułby się w tej, w założeniu sobie współczesnej scenografii. Na scenie mamy
ciemne , klaustrofobicznie ciasne wnętrze, w którym za umeblowanie służą tylko
stylowe krzesła. Kostiumy są ładne, ale dziwnie jednorodne i ciemne, fryzury
niemal identyczne u wszystkich pań. To powoduje początkowe trudności z
rozróżnieniem postaci żeńskich, zwłaszcza Angelica i Bradamante są jak
bliźniaczki. W drugim akcie przestrzeń sceny powiększa i rozjaśnia , zaś za
narzędzia czarów, których sprawczynią powinna być Alcina służą żyrandol stół. Bo
nacisk położono w tej produkcji na
wnętrze bohaterów , ich psychikę – odbiera to właściwą barokowej operze bajkową
aurę i, lubianą przez niektórych ostentacyjną teatralność .Ale przynajmniej części śpiewaków daje szansę na stworzenie postaci prawdziwych i
bliskich nam poprzez swe wahania,
słabości i namiętności. Akt trzeci to już pełnokrwisty dramat, w który
zaangażowani są wszyscy bohaterowie. I nie kończy się happy endem – samotny
Orlando wiruje w szalonym tańcu a radosny chór finałowy brzmi jak ironiczny
komentarz. Marie-Nicole Lemieux z pewnością udało się uczłowieczyć Orlanda. Jej
sceny szaleństwa powinno się pokazywać studentom akademii muzycznych tyle tam
pasji , namiętności i siły. Jej Orlando nie walczy z potworami nasłanymi przez
Alcinę, ale z własnymi demonami: rozczarowaniem, poczuciem odrzucenia i zdrady,
zazdrością. Początkowo Lemieux sprawia nieco dziwne wrażenie – jest niewysoka,
krągła i bardzo, mimo zarostu kobieca, ale po chwili przestaje to mieć
znaczenie. Jej głos nie powala urodą, ale kunszt wokalny i owszem. U niej, jak
u Ewy Podleś ozdobniki służą podkreśleniu wyrazu emocjonalnego a słowa
rzeczywiście znaczą. Jennifer Larmore
jako Alcina też zagrała znakomitą rolę : to nie czarodziejka, to starzejąca się
uwodzicielka, która ma świadomość, że już moment młodzieńcza miłość nie będzie
w jej zasięgu. Dlatego tak desperacko walczy o Ruggiera – być może swą ostatnią
zdobycz w tym wieku. Wokalnie miałabym pewne zastrzeżenia , jej tryl i
koloratura nie brzmią tak swobodnie jak u Lemieux, słychać, że kosztują ją
sporo wysiłku. Veronica Cangemi – Angelica, Kristina Hammarstrom – Bradamante i
Christian Senn – Astolfo nie zrobili na mnie większego wrażenia , choć wszyscy
nieźle wykonali swoje partie. Romina
Basso – Medoro niewiele miała do
zagrania , ale samą sylwetką (wysoka, szczupła, piękna) wpasowała się w postać
szczęśliwego rywala Orlanda. Ma piękny, miękko lejący się głos , który jest
czystą rozkoszą dla ucha (szczęśliwi bywalcy Opera Rara!). Philippe Jaroussky
występujący w niewdzięcznej aktorsko partii Ruggiera ograniczył się do
omdlewających spojrzeń na początku , zaś kilku gwałtownych gestów i
przewracania wielkimi oczami ( rozmazany makijaż miał chyba sugerować stan emocjonalny) potem.
Ale to do niego należał największy przebój tej opery – piękna aria „Sol da te”.
Kolejny raz przyszło mi stwierdzić, że „podchodzą mu wolne numery” i wykonał ją rozczulająco. Jean-Christophe
Spinosi mógłby momentami nie zapędzać
się tak bardzo, ale poza tym pod jego batutą Ensemble Matheus brzmiał soczyście
i potoczyście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz