Nepotyzm
bywa wyjątkowo dokuczliwy – i nie piszę tego pod wpływem lektury bieżących
doniesień politycznych z kraju ( staram się unikać dla dobra własnych nerwów).
Do tej smutnej konstatacji doprowadził mnie kontakt ze spektaklem „Nabucco” z La Scali sprzed kilku tygodni. Doprawdy trudno mi sobie
wyobrazić jakąkolwiek inną przyczynę zatrudnienia reżysera Daniele Abbado niż
jego rodzinne koneksje (tak, syn TEGO Abbado). Jeśli ta produkcja ma
jakiekolwiek zalety, to ja ich nie wykryłam. Owszem, „Nabucco” nie może się poszczycić specjalnie ekscytującą
fabułą, ale to jeszcze nie powód, aby robić z niego nudnego gniota !
Scenografii właściwie nie ma, bo trudno za taką uznać białe „płyty”, które
zdaje się mają symbolizować macewy. W roli kostiumów występują dwudziestowieczne,
szarobrunatne łachy , w które odziani są wszyscy, niezależnie od postaci i jej
narodowości oraz zajmowanej w hierarchii pozycji. Skutkiem czego król wygląda
tak samo oraz identyczne nijako jak uwięzieni Żydzi. Czy tak reżyser rozumie
uniwersalizm? Brak wizualnych atrakcji można by jednak wybaczyć, gdyby Abbado
miał na „Nabucca” sensowny pomysł, bo nie da się przecież enigmatycznych,
czarnobiałych projekcji wideo za taki uznać. W tej operze głównym, choć nie
tytułowym bohaterem jest chór i trzeba potrafić dla niego opracować ruch
sceniczny. Chórzyści nie mogą stać sztywno upozowani przez zdecydowaną
większość akcji , bo opowieść zamienia się w koncert tracąc wszelki wyraz.
Członkowie chóru ani mogą, ani powinni sami ratować sytuację, oni maja stanowić części jednego organizmu.
To do reżysera należy delikatne zindywidualizowanie osób, aby nie stawały się
rozróżnialne tylko po płci i wieku. Abbado kompletnie tego nie potrafi. I
mogłabym wykonanie „Va pensiero” na froncie sceny, twarzą do publiczności i bez
najmniejszego poruszenia uznać za koncepcję, próbę oddania zazwyczaj
traktowanemu drugoplanowo chórowi sprawiedliwości, gdyby nie to, że podobnie (
z tą różnicą, że protagonistów umieszczano jednak na przedzie) było w innych
momentach. A mogło być tak pięknie…
Mogło, bo od strony muzycznej udało się nadzwyczaj. Nicola Luisotti może nie
okazał się tej nadzwyczajności częścią, ale przynajmniej wykazał fachowość i
brak skłonności do eksperymentów. Za to soliści… Veronica Simeoni była bardzo
dobrą Feneną – ładny głos , solidnie prowadzony, niezłe aktorstwo. Aleksandrs Antonenko w partii Ismaela to jest
już chyba ekstrawagancja i marnowanie jego możliwości. Ma on pewne wady
(forsowanie góry) , ale na tenora tej klasy czekałam długo. Grzeje mnie teraz
nadzieja, że w średnich i mocniejszych
partiach verdiowskich przynajmniej czasami nie będę musiała znosić dwóch
dyżurnych Marcellów: Alvareza i
Giordaniego ( tego pierwszego zaakceptować nieco łatwiej) ani, nie daj Boże straszącego jeszcze w niektórych
teatrach wrzaskliwego Jose Cury. Jako Zaccaria Vitalij Kowaljow pokazał się od
najlepszej strony. O ile jako Wotan nie budzi on mego szczególnego entuzjazmu (
co nie znaczy, że jest słaby – to wyjątkowa rola i wyjątkowe wymagania) tutaj
mi się podobał: są odpowiednie, niskie, wibrujące tony, jest płynność ,
odpowiednia godność i postawa. Leo Nuci
śpiewa Nabucca od nie pamiętam już ilu lat i to słychać - mam tu na myśli zarówno pozytywne jak i
negatywne aspekty tego stanu rzeczy. Nucci ma 71 lat (rok młodszy od Dominga) i
nikt chyba nie spodziewa się , że jego głos będzie brzmiał tak , jak 30 lat
temu. Owszem , ubytki mocy są wyraźne, co skutkuje niepotrzebnym napięciem,
owszem samo brzmienie nieco zmatowiało. Ale – cóż to za klasa, jaki styl, jaka
interpretacja! A przy tym, mimo pewnych zastrzeżeń, ten głos nadal mi się
podoba. Od strony czysto aktorskiej widać nieco przerysowań (w scenie
szaleństwa) , ale jak przejmująco zagrał Nucci w obrazie finałowym! A Ljudmyla
Monastyrska
już trzeci raz pozostawiła mnie w niemym zachwycie. Abigaille to straszliwie
trudna partia, wymagająca od śpiewaczki wszystkiego: dużego wolumenu, pewności
we wszystkich rejestrach, wyrazu dramatycznego, dobrego legato. I Monastyrska
to ma w pakiecie dokładając od siebie jeszcze miękkość i urodę głosu , co można
podziwiać w finale. Nie potrafię pojąć, dlaczego mogłam tę fantastyczną Abigaille
zobaczyć właściwie przez przypadek – Monastyrska zastąpiła chorą Lucrezię
Garcia. W niczym Garcii nie ujmując – cóż za szczęśliwe zrządzeni losu! Na
koniec – zostawiłam sobie chór, bez którego nie ma „Nabucca”. W Teatro alla Scala nie jest on bardzo liczny (to nie Met) , ale bardzo,
bardzo kompetentny.