poniedziałek, 4 marca 2013

"Parsifal" we krwi


Ochłonięcie po „Parsifalu” zajęło mi mnóstwo czasu, ale rzeczywiście od bardzo dawna żaden spektakl operowy nie był dla mnie tak głębokim przeżyciem. Chociaż warszawski Teatr Studio starał się z całych sił zepsuć mi wrażenie koszmarnym nagłośnieniem i wykładem Adama Suprynowicza , który z takim naciskiem podkreślał mniemaną antychrześcijańskość utworu, że moja nieznająca dzieła  koleżanka już w przerwie zapytała mnie zdziwiona o co temu panu chodziło. W każdym razie importowana z Lyonu produkcja, mimo przeniesienia akcji  w postapokaliptyczną bliską przyszłość okazała się prawdziwym misterium, za co trzeba podziękować całej twórczej ekipie, bo  wszystkie elementy zadziałały idealnie. Już wstęp wytworzył odpowiedni klimat : ubrani w korporacyjne mundurki mężczyźni zrzucają marynarki, krawaty i buty (obserwowani przez zdumionego Parsifala) i zasiadają w ciasnym, podwójnym kręgu po prawej stronie sceny (mandala życia - nawiązanie do buddyzmu, którym się Wagner interesował ). Kobiety oddzielone od nich wyschniętym strumieniem pozostaną osobne, nieważne i nieme -  to męski świat. Obecność w nim Kundry irytuje braci, którzy nie są gotowi zobaczyć w niej stworzenie tak samo ważne jak zabity łabędź. Który, o ulgo, w tej produkcji jest łabędziem, podobnie jak włócznia włócznią a Graal Graalem.  Z czasem strumień napełni się wodą , a z pojawieniem się cierpiącego Amfortasa krwią. Z tyłu sceny znakomite projekcje wideo (Peter Flaherty) pokazują nam niebo – czasem pokryte chmurami, czasem krwawe, pokazują też kształty ludzkiego ciała jak z obrazów Georgii O’Keefe . Światła (David Finn) tworzą niezwykły klimat podczas misterium Graala w pierwszym akcie. Drugi akt królestwo Klinsora umieszcza … wewnątrz rany Amfortasa , tak to przynajmniej interpretuje Jonas Kaufmann. My widzimy zawężoną przestrzeń, Dziewczęta Kwiaty (białe sukienki, długie, proste, czarne włosy- wyglądają trochę jak w azjatyckim horrorze) z włóczniami dłoniach  i krew, która zalewa cale podłoże. We krwi z upodobaniem nurza się Klingsor , krew plami białe suknie i łoże, na którym Kundry nie udało się skusić Parsifala. W trzecim akcie nie ma wielkopiątkowego odrodzenia przyrody, mamy tylko jasne punkty na spękanej ziemi – czy to są wiosenne, drobne kwiatki? Nie wiemy. François Girard miał dużo szczęścia, trafiając na taką obsadę , na jaką stać może ze trzy (jeśli tyle) teatry na świecie. Wszyscy śpiewacy są także wytrawnymi aktorami i byli w stanie zrealizować jego wizję. Zacznijmy od tego, który w wielu recenzjach stanowił największe zaskoczenie dla ich autorów , czego nie rozumiem, bo Peter Mattei od zawsze znany jest z aktorskiego talentu. Jako Amfortas cierpiał tak przejmująco, tak bardzo po ludzku, że patrzyło się na to z trudem niemal fizycznie odczuwając jego  mękę.  W akcie trzecim król jest już tak zdesperowany, że zsuwa się do grobu ojca nie wierząc , że odkupienie nadejdzie. Krew plami jego koszulę, ale także koszule giermków, na których się wspiera. Tym , co rzeczywiście nieco zaskakujące okazała się potęga głosu, bo Mattei znany jest jak dotąd z ról typowych dla barytona lirycznego, nie wymagających takiego wolumenu. W każdym razie tu brzmiał i potężnie, i pięknie i przejmująco. Jewgienij Nikitin (to ten niedobry człowiek ze swastyką na piersi) zagrał Klingsora, który nie tylko nadal odczuwa furię z powodu odrzucenia przez Graala ( nawet go rozumiem, biorąc pod uwagę ofiarę, której dokonał daremnie), ale którego to nadal boli. Demoniczne miny strojone przez artystę ( niektórych bawiły) mnie nie przeszkadzały. Głosowo także sprostał zadaniu. Najsłabszym, co zdecydowanie nie oznacza, że słabym elementem obsady okazała się Kundry. Katarina Dalayman grała w manierze typowej „szalonej damy” , co przecież nie stanowi błędu, gorzej, że wyglądała raczej na matkę ziemię niż wyrafinowaną kusicielkę. W związku z czym Parsifal nie miał zbyt trudnego zadania i oparcie się jej wdziękom nie stanowiło ciężkiej próby. Dalayman  najlepiej wypadła w trzecim akcie , ale tam już nie śpiewa. A dysponuje mocnym , ciemnym głosem, momentami tylko sprawiającym wrażenie nieco matowego. Ogólnie jednak jej Kundry , może nie ekscytująca, ale dobra była na pewno. Gurnemanz ma w „Parsifalu” zdecydowanie najwięcej do śpiewania – to prawdopodobnie jest najdłuższa partia w zachodniej operze (podejrzewam bowiem , że w chińskiej bywają jeszcze dłuższe). Rene Pape dotarł do końca bez śladu zmęczenia , ze swoim nieprawdopodobnie pięknym głosem tak świeżym, jakby dopiero zaczynał. Dla mnie jest to pod względem barwy głos, który nie ma i nie miał konkurencji w kategorii męskiej – piękno absolutne. Poza tym bardzo lubię sposób, w jaki traktuje Wagnera – jak belcanto. Nie traci przy tym nic ze specyficznej , zupełnie przecież innej niż włoska melodyjności .   Jako Gurnemanz , który dla bractwa Graala jest quasi-ojcem wykorzystał swój autorytet, emanował także ciepłem, spokojem , czasem rezygnacją. W roli Parsifala Jonas Kaufmann zaprezentował nie tylko wspaniałe aktorstwo sceniczne ( z tej strony go już znamy doskonale), ale także głosowe. Parsifal pojawia się na scenie jako ów niewinny prostaczek , więc głos Kaufmanna brzmi lekko, młodzieńczo świeżo. Naturalne zalety śpiewaka sprawiają, że tak też wygląda. Gdy wyrywa się z ramion uwodzicielki nabiera, zgodnie z partyturą mocy heroicznej – jest silny, zrozumiał wreszcie w czym uczestniczy i jakie znaczenie ma jego decyzja. Gdy powraca po latach wędrówki zmęczenie , dojrzałość ale i nadal obecną moc słychać w głosie. Zewnętrznie trzeba było Kaufmanna na doświadczonego tułaczką ucharakteryzować. Poza tym pół trzeciego aktu Parsifal spędza bez koszuli i – nie , nie będę się zachwycać urokami Kaufmannowej klaty – stanowi to doskonałą lekcję poglądową, bo widać znakomicie, które mięśnie przy śpiewaniu pracują. Bardzo podobało mi się także i to, że w trzecim akcie nie ma momentu wyraźnego przełamania – teraz jestem znużonym człowiekiem – a teraz Odkupicielem. Parsifal był cały czas jednym i drugim.
Daniele Gatti dyrygował bez partytury, co świadczy nie tylko o jej dokładnej znajomości , ale także o głębokiej miłości do tej muzyki. I to się dało usłyszeć. Dostaliśmy wspaniale poprowadzonego „Parsifala”. W takich momentach niezmiernie żałuję, że nie mam większego talentu literackiego, że mój język jest tak ubogi a siła przekazu nikła. Bo taki „Parsifal” zdarza się niezwykle rzadko. Chciałoby się podziękować każdemu z osobna – wszystkim śpiewakom, orkiestrze, chórowi, reżyserowi, autorowi projekcji wideo, oświetlenia, scenografii itd., itd., itd. Dlatego , jeżeli przegapiliście to wydarzenie  z jakichś  przyczyn  serdecznie namawiam: kiedy tylko będzie DVD (a będzie) kupujcie bez namysłu . Warto. I zazdroszczę widzom z Łodzi, gdzie wiem, że transmisję można oglądać w dobrych warunkach. Ja nie miałam tego szczęścia, ale i tak 6 godzin spędzonych na straszliwie niewygodnych krzesłach Teatru Studio będę wspominać z czułością.

PS. Mam jeszcze pytanie, na które właściwie powinien odpowiedzieć znawca w rodzaju Piotra Kamińskiego, ale on raczej blogów nie czytuje. Może jest ktoś taki wśród Was? Kiedy właściwie i z kim Parsifal dorobił się potomka? Bo o tym, że się dorobił wiemy z „Lohengrina”.








5 komentarzy:

  1. Mamcia: Condwiramur, szczegóły związku Parsifala z nią być może do znalezienia u Wolframa von Eschenbacha.
    Zachwycające przedstawienie, choć potrzebowałam trochę czasu, by przekonać się do sposobu dyrygowania Gattiego. By ochłonąć po przedstawieniu - wielu godzin.
    Nie zgadzam się jedynie z oceną Katariny Dalaiman w roli Kundry - może w pierwszym akcie była niedostatecznie dzika, ale w drugim absolutnie mnie poraziła - i głosem i aktorstwem. Pierwszy raz w życiu, a parę Parsifali widziałam, scena Kundry i Parsifal przyprawiła mnie o palpitacje, wzrost ciśnienia i przyspieszony oddech.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję! Ja tę scenę odebrałam nieco inaczej, mnie się wydaje , że między nią a nim nie ma chemii. Co nie jest winą żadnego z nich.Ale wokalnie - rzeczywiście fantastyczni oboje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ to sprawa bardzo indywidualna (piękno głosu, aktorstwo, chemia etc.)! Zmierzyć można decybele. Reszta należy do każdego z nas. Dlatego zawsze z wielkim zainteresowaniem czytam recenzje (dziękuję za znakomity blog), a i tak swoje wiem, i bywa, że jest to przekonanie mało popularne wśród tzw. większości.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się stuprocentowo, dlatego właśnie napisałam, że ja odebrałam tak, a inni po swojemu. I wszyscy mamy rację.Moje poglądy nie są i nie mogą być zawsze zbieżne z opiniami operowych współmaniaków, ale czasami bywają, na szczęście. Wielokrotnie natomiast zdarzało mi się oberwać za ...niedostatek uwielbienia dla faworytów innych. I to mnie najbardziej dziwi, bo dostaje mi się nawet nie za dezaprobatę, ale za odmowę przyjęcia pozycji klęczącej. Mnie nie dziwi, że ktoś niekoniecznie tak jak ja podziwia Pape, Harteros czy Kwietnia.Tym nie mniej z dyskusji rodzi się często nowa wartość, więc bardzo się cieszę z każdej opinii i serdecznie za nią dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  5. w HD:
    http://fenopy.se/torrent/parsifal+metopera+03+02+2013+hdtv+1080p+ac3+mme/OTc1NjM0Mg

    OdpowiedzUsuń