wtorek, 2 kwietnia 2013

"Turandot" u siebie, "Turandot" w Metropolis




 Moda na wystawianie oper w autentycznych lokalizacjach zaczęła się od „Toski", której „prawdziwość” posunięto do absurdu, każąc Placidowi Domingo i Catherine Malfitano śpiewać o czwartej rano, a widzom wstać o tej porze. Potem była „Aida” pod piramidami, „Traviata” w Paryżu , ostatnio zaś Rigoletto” w Mantui. „Turandot” zrobiono w 1998 roku ( zarejestrowano później)  inscenizację powierzając Zhangowi Yimou. Ogląda się to bardzo dobrze, ale z ambiwalentnymi uczuciami – bo z jednej strony Zakazane Miasto jest scenerią bajkową, ale z drugiej opera to świat ostentacyjnie wręcz umowny i realne  otoczenie wcale jej nie pomaga. Zwłaszcza, że poza historycznymi budynkami  mamy tu jeżdżące pawiloniki-dekoracje, co daje dziwaczną mieszankę fikcji z autentykiem. Europejscy wykonawcy ucharakteryzowani na Chińczyków wśród rodowitych mieszkańców Państwa Środka (tancerze, część chóru, statyści) wyglądają idiotycznie! Te wątpliwości dopadały mnie podczas oglądania dość często. Trzeba jednak przyznać, że kto jak kto, ale Zhang  potrafi operować tłumem i robi to naprawdę świetnie a jego upodobanie do scenograficznego przepychu tu akurat jest całkowicie na miejscu ( no i te niesamowite kostiumy).Mam wrażenie, że doświadczenie z „Turandot” Zhang wykorzystał przy kręceniu „Cesarzowej” – ów  film zawsze wydawał mi się operą bez śpiewu. Z solistami  było trochę kłopotów. Giovanna Casolla  - Turandot śpiewała dobrze, choć jej wiek i powierzchowność w żadnym razie nie uzasadniały seksualnego szału Calafa. Sergiej Larin dysponował (zmarł przedwcześnie w 2008) przyzwoitym głosem używanym w miarę sensownie, ale niestety jego aktorstwo nie istniało a rzeźby w otoczeniu miały znacznie więcej wyrazu niż on. Na tym tle znakomicie pod każdym względem wypadła Barbara Frittoli – ładny sopran, wówczas jeszcze liryczny, odpowiednia powierzchowność, właściwa interpretacja. Podobali mi się też  Ping, Pang i Pong. Carlo Colombara jako Timur został groteskowo ucharakteryzowany na starca, co w niczym nie pomogło – i tak nie wyglądał na ojca Larina a brzmiał tak sobie. Zubin Mehta jest dyrygentem wyjątkowo przewidywalnym -  w muzyce włoskiej zazwyczaj prowadzi orkiestrę precyzyjnie , acz bez fajerwerków i tak było tym razem.






 

Spektakl Davida Pountneya z Salzburga zadziwił mnie i pozostawił pełną ambiwalentnych uczuć. Nie spodziewałam się ujrzeć Metropolis 2, chociaż niewątpliwie ma to swoją wewnętrzną logikę. Cesarz i jego herold są tu tylko wielkimi marionetami składanymi zresztą na naszych oczach , co robi dość makabryczne wrażenie. Podobnie jak tercet cesarskich ministrów poruszający się mechanicznym krokiem i zamiast rąk mający a to obcęgi, a to korkociąg. Poza nimi scenę zaludnia (chociaż może to nie jest akurat właściwe słowo) tłum podobnie skonstruowanych postaci. Turandot śpiewa swoją morderczą arię stojąc na wysokości drugiego piętra na malutkiej platformie, tak, aby było widać tylko okrywający ją złoty płaszcz kosmicznej długości. W tych warunkach nie dziwota, że Gabriele Schnaut brzmiała dość krzykliwie: też bym krzyczała , ze strachu. Po odgadnięciu przez Calafa ostatniej zagadki platforma zjeżdża w dół by zrównać boską księżniczkę z innymi ludźmi. Dość wytarta metafora (cały ten spektakl, aczkolwiek efektowny wydaje się taką być)  Po śmierci Liu (która popełnia samobójstwo rękami rywalki) na scenie pozostają jej zwłoki, które w czasie duetu Turandot obmywa. W takich okolicznościach nagłe przebudzenie jej uczuciowości i seksualności staje się okrutną perwersją, chociaż reżyserowi chyba nie o to chodziło. W finale mamy tłum już normalnie wyglądających ludzi ustawionych w pary,  przytulających się romantycznie i czule – a na ich czele Calafa i Turandot (nastepna klisza) .  Od strony wykonawczej mam poważne zastrzeżenia nie tylko do Schnaut. Botha ma posturę Pavarottiego i matowy, brzydko brzmiący głos a na dodatek zdecydowanie nie był w formie. Taki Calaf nie rozgrzałby serca i ciała! Cristina Gallardo-Domas śpiewała poprawnie, jest też dobrą aktorką, ale jej wibrato trochę przeszkadza. Gergiev jak to on – próbuje być równie skutecznym dyktatorem jak Karajan, ale niestety, nie ma nawet połowy talentu i specyficznej charyzmy starego satrapy. W związku z tym prowadzi orkiestrę przede wszystkim głośno, momentami wręcz hałaśliwie gubiąc wszelki detal. Tradycyjnie wykonywaną w niedokończonym przez Pucciniego fragmencie  muzykę Franco Alfano zastąpiono nowo napisaną przez Luciano Berio. Nie mnie oceniać czy lepsza, ale chyba wolałam Alfano.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz