Druga płyta
Aleksandry Kurzak dla firmy Decca ma być jej swoistym pożegnaniem z repertuarem
od którego powoli odchodzi. Głos dojrzał, rozwinął się, pociemniał i za chwilę
Rossini będzie już dla niej przeszłością.
Dopóki jednak karkołomne popisy
koloraturowe są jeszcze w zakresie jej możliwości (choć pewne trudności już
słychać) Kurzak zafundowała sobie i nam „radość rozstania” (pamiętacie cudowną
piosenkę Starszych Panów?). Miałam ze
słuchania sporo frajdy, mimo, iż początek lekko mnie zaniepokoił. „Bel raggio
lusinghier” pamiętam w wykonaniu
Caballe, Ricciarelli, Anderson i wszystkie one zostawiły mi znakomite
wspomnienia. Kurzak jest , jak mi się wydaje nieco jeszcze do tej roli za
młoda, jej Semiramida brzmi momentami za ostro, odrobinę poskrzypuje. Za to Matilda
z włoskiej wersji „Wilhelma Tella” to już był dla moich uszu sam miód ,
zwłaszcza piękne piana wykonane zaokrąglonym, aksamitnym głosem. To samo można
powiedzieć o bohaterkach „Tancreda”, „Oblężenia Koryntu” (mój ulubiony „numer”
na tym krążku) czy „Elżbiety, królowej Anglii”. Jedyne odległe polonicum
(trzeba się było sporo naszukać, żeby w twórczości Rossiniego takie znaleźć)
czyli „Zygmunt” nie robi szczególnego wrażenia, co zupełnie nie jest winą
śpiewaczki – to po prostu niezbyt udane dzieło. Matylda di Shabran, która była
pierwszym właściwie wielkim międzynarodowym sukcesem Kurzak i startem do
światowej kariery stanowi doskonałe świadectwo jej oddalania się od tego typu
repertuaru – koloratury nie są już tak precyzyjne a dźwięk nabiera momentami
nadto kanciastego brzmienia. Za to Rosina nadal odpowiada temperamentowi
komediowemu gwiazdy – słuchając jej w duecie z Figarem oczyma duszy doskonale
widzi się tę sprytną bestyjkę. Szkoda tylko, że Artur Ruciński jest tak
niedobrym Figarem , z ciężką , nieakceptowalną koloraturą. Doskonale rozumiem
chęć zaproszenia naszego barytona (widniejące na okładce określenie basbaryton
wydaje mi się mocno na wyrost), ale ta akurat rola zupełnie mu nie leży. Jego
udział w „Turku we Włoszech” jest czysto symboliczny, ale smaczny. Fiorilla to znów jedna z koronnych partii
Kurzak i jej fragment doskonale zamyka tę , mimo pewnych zastrzeżeń udaną
płytę. Udaną także dzięki towarzyszącej solistce orkiestrze – Sinfonia Varsovia
pod batutą Pier Giorgio Morandiego gra
lekko i potoczyście .
Na
marginesie: ciekawi mnie jak też Decca zdoła utrzymać promienne tytuły płyt
swej wiodącej sopranistki – jej obecne role : Lucia, Violetta czy Marguerite
(w bliskich planach) do
najradośniejszych nie należą.
Muszę przyznać, że płyta z Rossinim zdecydowanie bardziej mnie przekonała niż debiut Kurzak dla Dekki. Pewnie też dlatego, że nieajko z definicji nie przypadam za tymi tak modnymi dzisiaj eklektycznymi składankami kandydatek na gwiazdy.
OdpowiedzUsuńTym razem monograficzny projekt wydaje się poważny i klasowy. Fakt, że nie niektóre koloratury i "góry" nie olśniewają, ale w zamian dostajemy piękną muzykalność i zaangażowanie. I chyba o to, wbrew pozorom, w Rossinim chodzi. Osobiście życzyłbym sobie, żeby jednak pani Aleksandra od Rossiniego tak zupełnie nie odchodziła - to jednak ciekawszy świat wokalny od Małgorzaty w "Fauście"! Zwłaszcza, że płyta udowadnia wciąż duży potencjał w tym repertuarze. Gdzieś czytałem,że w planach śpiewaczki jest "Hrabia Ory" w Scali z Florezem. Byłoby smacznie :-) Robert.