Chyba po
raz pierwszy zdarzyło mi się , że obrzydliwość tego, co widziałam spowodowała
porzucenie przeze mnie zamiaru obejrzenia spektaklu, mimo, że to co słyszałam
było na niezłym poziomie, a sama opera jest przecież piękna. I nie chodzi tu
wcale o brzydotę scenograficzną, chociaż ona również była dojmująca. W
pierwszym akcie (dalej nie dotarłam) scenę podzielono na dwa piętra: wyższe to
mieszkanie Jeżibaby i Wodnika (wyraźnie nominalnej pary), niższe … no właśnie ,
co to jest? Piwnica chyba, w której zamieszkuje Rusałka i Leśne Nimfy. Podłoga
zalana wodą, wszystko obskurne, po ścianach biegną grube rury. Do tego
uroczego wnętrza schodzi Wodnik – obleśny facet w wyplamionym podkoszulku i
swoją sceniczną aktywność zaczyna od… zgwałcenia dwóch Nimf i próby gwałtu na
swej córce Rusałce. Z ciekawości dotrwałam do arii Rusałki, którą Kristine
Opolais zaśpiewała bardzo dobrze, ale dalej już miałam siłę tylko na drugi akt…
na podglądzie, bo chciałam usłyszeć cudną arię Wodnika.. W drodze do niej
zobaczyłam Księcia (Klaus Florian Vogt) konsumującego na stojąco swój związek z
Obcą Księżniczką (Nadia Krasteva).Kiedy dotarłam do oczekiwanego momentu stwierdziłam z lekkim przestrachem, że
Wodników mamy już dwóch – jeden śpiewał i sądząc o wyrazie twarzy nadal był wredny,
drugi miał chyba stanowić ucieleśnienie marzeń Rusałki o prawdziwym ojcu:
przytulał, po główce głaskał, na rękach nosił. Gunter Groissbock brzmiał niezwykle przyjemnie, ciepło (jak
partytura nakazuje) i rozdźwięk między tym, co widać a tym , co słychać był
bolesny. Wszyscy znamy przerażającą historię Nataschy Kampusch , ale takie jej wykorzystanie nie dość, że stanowi grube nadużycie, to jeszcze świadczy o dojmującym braku fantazji i pomysłu reżysera. Koniunkturalna próba podłączenia operowej fabuły do bieżących wydarzeń ma zazwyczaj tylko jeden cel: wywołanie medialnego szumu i skandalu. Mam tego serdecznie dość!
Wyciągnęłam więc płytę ze spektaklem Opery Paryskiej, który nieco
pozwolił mi ochłonąć po tej ohydzie. Robert Carsen stworzył spektakl magiczny:
sama poezja i wdzięk. Można, tylko trzeba mieć wyobraźnię i pokorę wobec
dzieła, a Martin Kusej, twórca
monachijskiego paskudztwa chyba nawet nie zna tych słów. W Paryżu również w pierwszym
akcie była woda symbolizująca ojczyste głębiny Rusałki , ale jak inaczej to
wyglądało! Mimo, że kostiumy były
współczesne i wnętrza też. Znakomicie udało się Carsenowi podkreślić opozycję
dwóch światów bohaterki, ich podobieństwa i jednoczesną nieprzenikalność.
Bardzo to wszystko było piękne od strony wizualnej, zalane bursztynowym
światłem w akcie I i II , mroczne i groźne w III. Nie znam „Rusałki” na tyle dobrze, żeby oceniać
dyrygenta, ale muzyka płynęła miękko i jakoś tak świetliście (oczywiście nie
bez akcentów dramatycznych we właściwych chwilach) , więc chyba James Colon był
dobry. Wokalnie produkcja udała się nad wyraz. Renee Fleming uczyniła z Rusałki
swą koronną rolę, i nie bez powodu. Niech tam sobie, kto chce zarzuca jej
manieryzm , dla mnie ona 10 lat temu
była w tej partii nie do pobicia: ciepły, okrągły, liryczny głos, wspaniałe legato, w jej śpiewie jest
przestrzeń, oddech. Poza tym jako postać sprawdza się również., jej nobliwe ,
szlachetne aktorstwo i takaż uroda tu akurat są idealnie na miejscu.
Zdecydowanie mniej podobał mi się Sergej Larin jako Książe – był wyblakły
głosowo, nudny interpretacyjnie i tylko na jego powierzchowność trudno by
narzekać (Vogt w kusejowym horrorze wyglądał gorzej, ale śpiewał o niebo
lepiej). Franz Hawlata był nobliwym Wodnikiem , aria zabrzmiała dobrze, choć
Groissbock ma bogatszą barwę. Larissa Diadkowa zdecydowanie podobała mi się
jako Jeżibaba ( groźna, władcza, ale z momentami złagodnienia), a Eva Randva
jako ironiczna Obca Księżniczka.W nadchodzącym sezonie w Met "Rusałkę" wystawia Otto Schenk - znaczy będzie po bożemu. Renee Fleming pożegna się z rolą w towarzystwie Piotra Beczały - Księcia. Warto będzie pójść do kina.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDzień dobry, dziękuję za ostrzeżenie! Zdziwiło mnie nazwisko reżysera, bo jego Lady Macbeth msceńskiego powiatu Szostakowicza zrobiła na mnie wielkie i bardzo pozytywne wrażenie. Ale to był Szostakowicz i to było 9 lat temu. I obsada Lady Macbeth była fantastyczna, z Ewą Marią Westbroek w roli tytułowej, a orkiestrą Concertgebouv dyrygował Mariss Jansons. Kusej na pewno się od tamtego czasu zmienił. Szkoda, że na gorsze. Widać i on uległ "magii" teatru reżyserskiego.
OdpowiedzUsuńMnie też się podobała Rusałka w reż. Roberta Carsena i podobała mi się Renee Fleming. Teraz w Operze Lirycznej w Chicago śpiewała (jeszcze w marcu tego roku) Blanche DuBois w Tramwaju Andre Previna. Recenzje świetne (ale Kusej pewnie też miał świetne), wygląda rewelacyjnie,czekam na dvd, bo próbowalam słuchać w radio, ale taka godzina na moim zegarze nie istnieje.
A swoją drogą, zawsze mnie interesuje jak się czują śpiewacy w takiej np. Rusałce i dlaczego nie odmawiają występowania w podobnych produkcjach, które ze sztuką nie mają nic wspólnego.
Pozdrawiam i czekam na Flet naprawdę Czarodziejski
"Nobliwe aktorstwo" Fleming przynosi często nieznośne efekty, ale, wierzę, że w Rusałce, przed laty, mogło być ok. Może mylę fakty, ale wydaje mi się, że Carsen zrobił inny (cudowny!) spektakl w Barcelonia (albo Madrycie- nie pamiętam) z Karitą Mattilą (?)
OdpowiedzUsuńMartin Kusej się przed laty bardzo dobrze zapowiadał, jego "Carmen" w Berlinie, z Villazonem (choć pewnie i ten Don Jose rozwalił mu głos) zrobiła na mnie duże wrażenie, choć też wielu wtedy kręciło nosem. Jednakże ogrywanie pedofilskich skandali w "Rusałce" też chyba byłoby ponad moje siły percepcyjne. Dzięki za ostrzeżenie, Papagena! Robert.
Madryt, 2009, ale Carsen wystawiał wtedy "Jenufę" też z wodą i spektakl był piękny. Wisiało to jakiś czas na Tubie aż ktoś zauważył i zdjął, niestety. A Kusej pokazał też w Amsterdamie "Holendra", który mi się bardzo podobał.
OdpowiedzUsuńPani Joanno! Z moich krótkich rozmów z gwiazdami wynika, że źle się czują. Ale kontrakt podpisuje się zazwyczaj 5 lat przed spektaklem nie wiedząc, z kim się będzie pracowało. A potem zerwanie go to już spore konsekwencje. Od pozycji śpiewaka zależy, czy pewne rzeczy zdecyduje się na scenie zrobić, czy nie.
Dzięki za sprostowanie. Oczywiście to była Jenufa, widziałem to kiedyś w Mezzo. Spektakl przepiękny, Mattila absolutnie znakomita w tej partii. Miałem ją kiedyś szczęście usłyszeć w tej roli na żywo, ale, niestety, to była wersja koncertowa. Jednakże to przedstawienia Carsena ( to mój ulubiony reżyser operowy) z Madrytu jest niezrównane. Robert.
OdpowiedzUsuńA jednak, co uświadomiłam sobie po sprawdzeniu (coś mnie niepokoiło)nie Jenufa tylko Katia Kabanova. Tym razem ze 100% pewnością. Wspomnienia są okropnie zawodne!Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń