Niezmiernie byłam ciekawa kładąc tę płytę na talerzu odtwarzacza jak też
Marco Spada dał sobie radę z tematem . Czasy takie, że myśl iż mógłby po prostu
zrobić spektakl po bożemu, tak jak librecista (Cammarano z inspiracji
Corneille’m) napisał nawet nie przyszła mi do głowy. Nie przyszła słusznie, bo
Spada przeniósł akcję do Rzymu faszystowskiego , co wyglądało ładnie, ale bezsensownie – bo cóż w tych
latach mogli robić chrześcijańscy męczennicy i dlaczego faszystowscy dygnitarze
czcili Jowisza? A bo tak? Na to wygląda. Najwyraźniej poszukiwanie sensu jest
tu mało celowe i trzeba się skupić na wizualnej atrakcyjności produkcji.
Rzeczywiście scenografia i kostiumy są bardzo eleganckie i w swej prostocie
wyrafinowane. Alessandro Ciammarughi jednak także nie powstrzymał się przed
zastosowaniem elementów tyleż efektownych, co istniejących tylko jako sztuka
dla sztuki .Wielki posąg Jowisza leży sobie na przykład jako tło zupełnie
niepotrzebne w scenie odbywającej się teoretycznie w salonie rzymskiego domu .
Leży tylko po to, by w obrazie następnym można było go podnieść do pozycji
pionowej i uznać za element ołtarza Jowisza. Na którym, bliżej widzów stoi już
inny, mniejszy. Za kostiumy powinna być
panu Ciammarughi wdzięczna głównie
Paoletta Marrocu , jako, że pozwoliły się zaprezentować od wizualnie najlepszej
strony – brunetka w typie Callas w czarnych spodniach, białej bluzce i czarnej
pelerynie prezentowała się olśniewająco. Ale – to koniec pozytywów w jej
przypadku, bo aktorstwo nieznośnie minoderyjne zaś to, co wydobywało się z jej
ust bardzo mnie zdumiało. Zwłaszcza, że
cavatinę w jej wykonaniu publiczność nagrodziła serdecznymi brawami , zaś ja
miałam wrażenie, że Marrocu nie tylko jest stale obok muzyki, ale też całkiem
rozmija się z właściwą tonacją. Mam dwie koncepcje rozwiązania tej zagadki:
albo mnie gwałtownie pogorszył się słuch ( mam jednakowoż nadzieję, że to nie
to), albo Marrocu jest faworytką audytorium z Bergamo, kochaną niezależnie od
jakości swej pracy. Gregory Kunde nigdy do moich ulubieńców nie należał , ale
trzeba przyznać , że jeśli przymknąć uszy na trochę napięte górne dźwięki od
strony technicznej śpiewał bardzo dobrze
. Moje zastrzeżenia budzi interpretacja, za którą jednak część winy
ponosi dyrygent. Wielka aria zazdrości w drugim akcie powinna pulsować
emocjami, a Kunde jako Poliuto krzywił
twarz w histerycznym grymasie, ale brzmiało to jakoś letnio. Ogólnie jednak
zaliczam tenora do atutów produkcji pomimo jego nadekspresyjnego aktorstwa. Wokalnym
triumfatorem wieczoru pozostał jednak zdecydowanie nieznany mi dotąd Simone del Savio, baryton liryczny obdarzony
ciepłym, pięknym głosem i całkowicie świadomy tego co natura mu podarowała, a
czego nie. Nie napinał się, nie
krzyczał, ładnie, szlachetnie frazował – więcej takich , proszę! Zwłaszcza, że
od strony aktorskiej del Savio wykazywał ten sam umiar, niepozbawiony jednak
emocji. Należy także oddać sprawiedliwość artystom drugoplanowym : bas Andrea
Papi i – zwłaszcza tenor Massimiliani Chiarolla wypadli naprawdę świetnie.
Dyrygent Marcello Rota, pomimo uprzednich uwag zrobił na mnie dobre wrażenie –
umiał wydobyć z muzyki prawdziwie włoską kantylenę, co dziś niestety jest
rzadkością.
Od paru lat słucham zremasterowanej wersji opery z Callas i Corellim. Kupiłam ją dla nich obojga i się nie zawiodłam - śpiewają fantastycznie. To prawda, że nie jest to video, ale sądzę, że w 1960 roku nikomu się jeszcze nie śniło o operach reżyserskich.
OdpowiedzUsuńA z Czarodziejskiego Fletu, o którym przeczytałam i obejrzałam całego bloga BF, najbardziej zapamiętałam Trzy Damy. Okropne, okropnie ubrane i śpiewająca w myśl zasady: posłuchajcie, to ja jestem najlepsza! To nie mogło przynieść dobrych rezultatów, nawet jeśli każdza artystka z osobna jest OK.
Pierwszy raz widziałam CF, z którego ulotniła się cała magia. Ale wytrwałam do końca.
Pozdrawiam,
No tak, ale Callas i Corelli to nie ta sama kategoria, co artyści z drugoligowego włoskiego teatru.
OdpowiedzUsuńA co do "Fletu" do zbieram się do opisania spektaklu , który był prawdziwie czarodziejski. Może za kilka dni. Pozdrawiam wzajemnie.