wtorek, 18 czerwca 2013

Olga Pasiecznik, Achilles znakomity - "Deidamia" z Nederlandse Opera

„Deidamia” nie należy ani do szczególnie znanych, ani do szczególnie udanych oper Händla. Ale zawsze to Händel, no i nazwisko Olgi Pasiecznik przyciągnęło moją uwagę jak zwykle. Niespodzianka czekała na mnie tym razem w warstwie inscenizacyjnej, bo treść muzyczna rzeczywiście wydała mi się barokowo standardowa i niczego ekscytującego nie zawiera. W libretcie – jak zazwyczaj ; ktoś kogoś udaje, ktoś kocha nie tego (tę) co trzeba. Ale sceniczna interpretacja tego banału okazała się zabawna i widowiskowa dzięki Davidowi Aldenowi – reżyseria, Paulowi Steinbergowi – scenografia i Constance Hoffman – kostiumy. Już pierwszy obraz wygląda frapująco : z gładkiej powierzchni morza  ( nie trzeba używać hektolitrów wody żeby uzyskać pożądany efekt) sterczy sobie samotna kolumna, na której niczym Szymon Słupnik zasiada król. Po chwili pojawia się … peryskop łodzi podwodnej , która już za moment będzie widoczna w całej okazałości. Brzmi mało zachęcająco? Ale wygląda jak abstrakcyjny collage w ostrych, nasyconych barwach. Morze jest obecne przez większą część spektaklu, na chwile zastąpione przez  granatowe zarośla , w których odbywa się polowanie. W momentach zmiany dekoracji opada kurtyna z wzorem stylizowanym na antyczną mozaikę, przypominającą nam właściwy czas akcji, którego trudno by się w innych scenach domyślić. Zaś akcja toczy się na proscenium  w najlepsze. Kostiumy, wyglądające na lata pięćdziesiąte XX wieku są nie tylko ładne , niektórym pomagają wydatnie w budowaniu postaci  Olga Pasiecznik jako Achilles wkracza na scenę we wściekle różowej sukience, która jakoś nie najlepiej leży – nic dziwnego, skoro zirytowany żeńskim przebraniem młody wojownik nosi pod nią wywatowaną koszulkę i rybaczki. Piętrowa gra genderowa najwyraźniej bawi śpiewaczkę , która z niezwykłym wdziękiem i temperamentem gra tę rolę (co ciekawe, partia już w oryginale była przeznaczona dla kobiety, podczas gdy Ulissesa śpiewał kastrat). Wokalnie Pasiecznik prezentuje zalety doskonale znane z polskich scen : ruchliwy, dźwięczny sopran bez wydawałoby się żadnych ograniczeń technicznych i wyrazowych.  Tyle, że nie Achilles ma w tej operze rolę najefektowniejszą muzycznie. Ta z pewnością należy do bohaterki tytułowej co Sally Matthews wykorzystała w pełni. Ma aksamitny, znakomicie wyszkolony  głos o pięknej barwie i zwłaszcza  liryczne fragmenty brzmią w jej wykonaniu naprawdę wspaniale. Fizyczność Matthews w niczym nie ustępuje talentowi wokalnemu, mamy więc Deidamię idealną.  Także Silvia Tro Santafe , chociaż nie tak sprawna aktorsko jak Pasiecznik może zaliczyć Ulissesa do sukcesów , a rola to wymagająca dużej koloraturowej biegłości. Najmniej podobała mi się w tym towarzystwie … najbardziej znana gwiazda , Veronica Cangemi, specjalistka od baroku. Być może  to nie jej dzień, bo głos brzmiał płasko , intonacja była daleka od precyzji a postać sprawiała wrażenie wyblakłej. Panowie wypadli przyzwoicie, choć nie ekscytująco, najlepiej moim zdaniem Andrew Foster-Williams jako Licomedes. Barokowa Concerto Köln  , poprowadzona pewną ręką Ivora Boltona zaprezentowała odpowiednią dozę wigoru i energii nie zapominając o pewnej dawce melancholii we właściwych momentach.









2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznej nabrałam ochoty na tę Deidamię, zwłaszcza po tym, co powiedział o przedstawieniu reżyser i po Pani wpisie

    OdpowiedzUsuń