czwartek, 1 listopada 2012

"Lohengrin" wytęskniony



Od lat nie pomnę już ilu szukam swojego „Lohengrina”. Wersji kompletnej, w której to co przed oczami i w uszach zgadzałoby się ze sobą i było nie tylko najwyższej klasy , ale też …moje. Wszystko to dlatego, że „Lohengrin” jest dla mnie utworem wyjątkowym, pokochałam to dzieło od pierwszego z nim kontaktu dawno, dawno temu. Jak dotąd poszukiwania nie zostały uwieńczone sukcesem. I o ile zdarzało mi się słyszeć je doskonale wykonane od strony muzycznej , to żadna produkcja sceniczna nie zaspokoiła mego głodu „Lohengrina” idealnego. Wyrażam się nieco patetycznie, ale w końcu chodzi o Wagnera!  Każdej wizycie w teatrze operowym (niestety bardzo rzadko), każdej nowej płycie DVD towarzyszy nadzieja , że może tym razem. I rozczarowanie , że jednak nie, jakkolwiek interesująco się  zapowiadało. Właśnie mam za sobą kolejne tego typu doświadczenie – spektakl z Opery Paryskiej , z 1996 roku. Oczekiwania miałam może zbyt duże, bo reżyserował mój faworyt Robert Carsen, który później , także w Paryżu wystawił wyjątkową, poetycką „Rusałkę”. Tym razem się nie udało. Od pierwszych taktów wstępu widzimy zastygły w bezruchu lud Brabancji odziany w brudnobure , współczesne , zgrzebne stroje (walonki, kufajki). Król Henryk nosi mundur (nieszczególnie oryginalne) zaś Elsa , jako jedyna jasną sukienkę – ale z narzuconą kurtką. Z tyłu wyświetla się  ponury, wyszarzały krajobraz.  Elsa jest tu źródłem czystości i jasności , w półmroku tylko ją prowadzi złociste, ciepłe światło. Lohengrin nosi średniowieczny kostium z mieczem i przybywa z innego, lepszego świata, który odsłania się nam na chwilę wraz z pierwszym pojawieniem się herosa. Trochę łopatologiczne, prawda ?I tak to się toczy aż do finału, w którym mityczna kraina odsłoni się na kolejny moment i zabierze Lohengrina na zawsze.   Zasada opozycji i nieprzenikalności dwóch światów niewzruszenie rządzi spektaklem.  Lohengrin, który próbuje wieść zwyczajne życie  ponosi niezawinioną porażkę (w drugim akcie i na początku trzeciego jako symbol tej próby  zakłada ślubny  garnitur by w finale powrócić do wizerunku herosa). Słynny marsz weselny towarzyszy tu czynności zaścielania łoża dla nowożeńców, a po śmierci Telramunda pościel zostaje sprzątnięta zaś łoże wyniesione. Element nadziei, symbolizowany przez przywróconego dziedzica Brabancji i jego symboliczny gest zasadzenia dębu nie wydał mi się przekonujący. Wykonawstwo w tej produkcji jest  jak ona sama – w zasadzie dobre, ale jakieś takie blade.  Karita Mattila ma wszelkie dane, aby być fantastyczną Elsą i od strony wokalnej taka właśnie jest. Jej głos, jasny, czysty, o wyraźnie północnym zabarwieniu cudownie się sprawdza w długich, miękkich frazach ( (ktoś nazwał „Lohengrina” wagnerowskim listem miłosnym …do Belliniego – słusznie) . Ale aktorsko Mattila wypada gorzej , bo nie zmienia się ani trochę. Od początku do końca pokazuje ten sam wyraz twarzy naiwnego dziecka zmuszonego mierzyć się z przeznaczeniem. A przecież Elsa ma też swoją mroczną stronę i fakt, że przez moment pozwala jej ( z poduszczenia Ortrud i Telramunda) sobą zawładnąć powoduje finałową katastrofę (przynajmniej w wymiarze osobistym). Gósta Winbergh dysponuje podobnymi zaletami głosowymi co jego partnerka, niestety prezentuje też drewniane aktorstwo . Trudno więc się dopatrzeć między tą parą silnego uczucia i finałowy dramat zostaje osłabiony. Helmut Welker jest bladym pod każdym względem Telramundem, zaś Gwyneth Jones, niegdyś znakomita, czasy świetności wokalnej miała już w tym spektaklu za sobą. Rola Ortrud jest trudna i wyczerpująca, Jones nie sprostała, choć starała się stworzyć mocną kreację aktorską. Jan-Hendrik Rootering nie wyróżnia się niczym szczególnym jako król Henryk ograniczając się do poprawnego śpiewania. Prowadzący orkiestrę James Conlon dostosował się do ogólnego poziomu – w porządku, ale bez większej finezji. Cóż, najwyraźniej mój „Lohengrin” ciągle jeszcze przede mną. Może to będzie ten, którym sezon 2012/2013 otworzy 7 grudnia La Scala. Obsada jak z moich marzeń: Kaufmann, Harteros i Pape. Zobaczymy…. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz