Niemal każdy, kto interesuje się operą zna tę produkcję „Otella”. Jest pełnoletnia i już w roku swego powstania – 1994 - nie była szczególnie ekscytująca, ot, kolejna, bardzo tradycyjna i równie porządna co większość innych na tej scenie. Czas nic tu nie zmienił – odbiera się ją dokładnie tak samo, jak na początku. Zdarzało się, że wielcy śpiewacy wypełniali swoją indywidualnością to, co w samej inscenizacji zostało tylko naszkicowane, a zdarzało się głównie wtedy, kiedy tytułową rolę śpiewał Placido Domingo, który swoją pasją potrafił poruszyć zarówno widownię, jak partnerów. On już jednak rozstał się z „Otellem” a my 27 października dostaliśmy operę , która powinna nosić tytuł „Iago”, jak to podobno Verdi planował na początku swej nad nią pracy. Falk Struckmann zdominował spektakl pod każdym względem: wokalnym, aktorskim, osobowościowym. Jego „Credo” mroziło krew w żyłach ! Nowojorska publiczność, zazwyczaj niezwykle kulturalna i klaszcząca tak, by nie przeszkadzać muzyce tym razem nie zdołała opanować entuzjazmu, i wcale się nie dziwię. Tego wszystkiego dokonał 54-letni, specjalizujący się w rodzimym repertuarze niemiecki bas-baryton, w MET pamiętany jako świetny „Wozzeck”. Ale chyba nikt nie podejrzewał go o tak fantastyczny występ w Verdim. Renee Fleming, która żegna się z partią Desdemony także pozostała w cieniu demonicznego Iagona, choć poza nadmiernym wdzięczeniem się trudno jej coś zarzucić. Głos nie stracił nic ze swego słynnego, kremowego brzmienia, znakomite legato, ładne piana. Zastanowiło mnie tylko nietypowe zachowanie Renee wobec będącej gospodynią tej transmisji Sondry Radvanovsky. Panie chyba się wzajemnie nie cierpią, ale to nie usprawiedliwia demonstracyjnego odwracanie się do koleżanki bokiem i patrzenia gdzieś w siną dal. Świadczy to niestety o tym, że Fleming pretendująca do miana damy jednak nią nie jest… Wracając do spraw zasadniczych – Johann Botha okazał się najbardziej wypranym z emocji Otellem jakiego w życiu słyszałam. Jak wiadomo, ten spektakl był jego pierwszym po rezygnacji z kilku poprzednich, która została wymuszona przez bardzo silne ataki alergii , niepozwalajace mu śpiewać. Istniały poważne obawy, że i tym razem choroba może go powalić, ale po „Esultate” wiadomym już się stało, że to nam nie grozi. Botha ma głos o odpowiednim wolumenie i mocy (z blaskiem już gorzej), ale zwyczajnie jest kiepskim aktorem, co akurat w roli Otella dyskwalifikuje. I nie chodzi wcale o specyficzne warunki fizyczne, siłą rzeczy aktywność sceniczną ograniczające.Chodzi o aktorstwo wokalne. W roli Cassia obsadzono 28-letniego Michaela Fabiano, wschodzącą amerykańską gwiazdę. Dyskusja i zachwyty nad nim na forum Opera L zajęły większość miejsca poświęconego temu spektaklowi. Rzeczywiście, poza tym, że młody i dość przystojny, Fabiano ma bardzo atrakcyjny w barwie i dość mocny jak na tenora lirycznego głos. Role wspomagające zostały wykonane bardzo dobrze ( Emilia – Renee Tatum – świetna). Gorzej z chórem i dyrygentem. Siemion Byczkow nie wydobył z partytury tego co w niej najważniejsze – wspaniałych kontrastów momentów lirycznych i pełnych namiętności. Otwierajaca operę scena burzy , jedna z najefektowniejszych w całej literaturze operowej wypadła dość blado - za mało dynamiki! Na domiar złego, i tu już winą trzeba obciązyć Elijaha Moshinsky’ego ustawił on chór w sposób bardzo statyczny, podczas, gdy muzyka wymaga ruchu, akcji. Ogólnie jeśli ten spektakl będzie pamiętany po latach, to wyłącznie dzięki Falkowi Struckmannowi.
poniedziałek, 5 listopada 2012
Iago
Niemal każdy, kto interesuje się operą zna tę produkcję „Otella”. Jest pełnoletnia i już w roku swego powstania – 1994 - nie była szczególnie ekscytująca, ot, kolejna, bardzo tradycyjna i równie porządna co większość innych na tej scenie. Czas nic tu nie zmienił – odbiera się ją dokładnie tak samo, jak na początku. Zdarzało się, że wielcy śpiewacy wypełniali swoją indywidualnością to, co w samej inscenizacji zostało tylko naszkicowane, a zdarzało się głównie wtedy, kiedy tytułową rolę śpiewał Placido Domingo, który swoją pasją potrafił poruszyć zarówno widownię, jak partnerów. On już jednak rozstał się z „Otellem” a my 27 października dostaliśmy operę , która powinna nosić tytuł „Iago”, jak to podobno Verdi planował na początku swej nad nią pracy. Falk Struckmann zdominował spektakl pod każdym względem: wokalnym, aktorskim, osobowościowym. Jego „Credo” mroziło krew w żyłach ! Nowojorska publiczność, zazwyczaj niezwykle kulturalna i klaszcząca tak, by nie przeszkadzać muzyce tym razem nie zdołała opanować entuzjazmu, i wcale się nie dziwię. Tego wszystkiego dokonał 54-letni, specjalizujący się w rodzimym repertuarze niemiecki bas-baryton, w MET pamiętany jako świetny „Wozzeck”. Ale chyba nikt nie podejrzewał go o tak fantastyczny występ w Verdim. Renee Fleming, która żegna się z partią Desdemony także pozostała w cieniu demonicznego Iagona, choć poza nadmiernym wdzięczeniem się trudno jej coś zarzucić. Głos nie stracił nic ze swego słynnego, kremowego brzmienia, znakomite legato, ładne piana. Zastanowiło mnie tylko nietypowe zachowanie Renee wobec będącej gospodynią tej transmisji Sondry Radvanovsky. Panie chyba się wzajemnie nie cierpią, ale to nie usprawiedliwia demonstracyjnego odwracanie się do koleżanki bokiem i patrzenia gdzieś w siną dal. Świadczy to niestety o tym, że Fleming pretendująca do miana damy jednak nią nie jest… Wracając do spraw zasadniczych – Johann Botha okazał się najbardziej wypranym z emocji Otellem jakiego w życiu słyszałam. Jak wiadomo, ten spektakl był jego pierwszym po rezygnacji z kilku poprzednich, która została wymuszona przez bardzo silne ataki alergii , niepozwalajace mu śpiewać. Istniały poważne obawy, że i tym razem choroba może go powalić, ale po „Esultate” wiadomym już się stało, że to nam nie grozi. Botha ma głos o odpowiednim wolumenie i mocy (z blaskiem już gorzej), ale zwyczajnie jest kiepskim aktorem, co akurat w roli Otella dyskwalifikuje. I nie chodzi wcale o specyficzne warunki fizyczne, siłą rzeczy aktywność sceniczną ograniczające.Chodzi o aktorstwo wokalne. W roli Cassia obsadzono 28-letniego Michaela Fabiano, wschodzącą amerykańską gwiazdę. Dyskusja i zachwyty nad nim na forum Opera L zajęły większość miejsca poświęconego temu spektaklowi. Rzeczywiście, poza tym, że młody i dość przystojny, Fabiano ma bardzo atrakcyjny w barwie i dość mocny jak na tenora lirycznego głos. Role wspomagające zostały wykonane bardzo dobrze ( Emilia – Renee Tatum – świetna). Gorzej z chórem i dyrygentem. Siemion Byczkow nie wydobył z partytury tego co w niej najważniejsze – wspaniałych kontrastów momentów lirycznych i pełnych namiętności. Otwierajaca operę scena burzy , jedna z najefektowniejszych w całej literaturze operowej wypadła dość blado - za mało dynamiki! Na domiar złego, i tu już winą trzeba obciązyć Elijaha Moshinsky’ego ustawił on chór w sposób bardzo statyczny, podczas, gdy muzyka wymaga ruchu, akcji. Ogólnie jeśli ten spektakl będzie pamiętany po latach, to wyłącznie dzięki Falkowi Struckmannowi.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz