Nie będę sobie zawracać głowy wstępem, bo każdy z nas zna najpopularniejszą operę świata prawie (albo i nie prawie) na pamięć.Barceloński Teatro Liceu wystawił ją współcześnie, co oznacza zazwyczaj odarcie
jej ze wszystkich elementów pseudohiszpańskich, ale także z wszelkiego
romantyzmu. Ta wersja Calixto Bieito jest tego podręcznikowym przykładem. Nie
ma co przytaczać szczegółów , choć oczywiście znalazły się tu fragmenty służące
wyłącznie „pour épater les bourgeois”
jako to nagi toreador ćwiczący najwyraźniej przed pójściem do pracy i z dumą
prezentujący nieskazitelne ciało (grający go tancerz ma się czym pochwalić pod
każdym względem).Także ostentacyjnie brzydkie kostiumy i tanie chwyty typu olbrzymi byk z papier-mache czy habanera wykonywana częściowo w budce telefonicznej należą do kanonu tego typu produkcji. Zazwyczaj omijam je starannie, ale tu moją uwagę
przykuła i zatrzymała Beatrice Uria Monzon, świetna Carmen pomimo teoretycznego
braku warunków fizycznych. Jest zdecydowanie dojrzała i niekoniecznie urodziwa
(choć figura znakomita), ale dramatycznie wyjątkowo efektywna i skutkiem tego
całkowicie wiarygodna jako uwodzicielka. Ma jakiś rodzaj scenicznej charyzmy,
która powoduje, że chce się na nią patrzeć. Słuchać też, bo głosowo z kolei
warunki posiada wszelakie: mocny, mięsisty, bogaty w barwie i ruchliwy
mezzosopran. Jej Jose, Roberto Alagna ma pecha, bo porównanie z Kaufmannem w
tej roli nikomu nie wyszłoby na zdrowie. Tu Alagna śpiewał ładnym,
niewymęczonym (jak mu się zdarza coraz częściej, niestety), jasnym tenorem ,
grał również zdecydowanie dobrze. Był może nieco… zbyt sympatyczny, co
powodowało zasadniczą trudność uwierzenia w jego morderczy szał ,ale i tak –
brawo. Marina Popłavska – OK., ale ja mam już jej dość. Jak na śpiewaczkę tak
bezwyrazową jak ona, karierę zrobiła oszałamiającą, jest wszędzie. Erwin
Schrott stworzył bardzo dobrą rolę jako Escamillo, ale jego kuplety to był
zdecydowany niewypał wokalny. Wyblakły, wyszarzały głos momentami miał poważny
problem z przebiciem się przez orkiestrę. Potem , w duecie z Jose, a zwłaszcza w króciutkim z Carmen
sprawował się dużo lepiej (jak na tak niepokaźny rozmiar tego ostatniego Monzon i Schrottowi udała się rzecz dość
niezwykła: stworzyli atmosferę prawdziwej, delikatnej intymności między Carmen
i Escamillem). No i oczy można było
napaść, bo Schrott wyglądał tu fantastycznie.
Zastanawiam się dlaczego, zdaniem Autorki, BUM jest Carmen doskonałą "niespodziewanie". Sami Francuzi (a oni chyba wiedzą,co mówią w przypadku swego repertuaru) piszą często o niej "Carmen assoluta"...
OdpowiedzUsuńTo, co mówią Francuzi nie jest dla mnie szczególnie wiarygodnym punktem odniesienia i argument, że to ich własny repertuar mnie nie przekonuje. Za to sceniczny sukces Uria-Monzon (nie mam pojęcia, czy powinnam to nazwisko odmieniać) zaskoczył mnie z przyczyn, które wyłożyłam dość dokładnie.Jej sukces muzyczny był za to rzeczywiście przewidywalny.
OdpowiedzUsuń:-) Ma Pani spojrzenie zupełnie odwrotne niz ja...Bo dla mnie sceniczny sukces BUM w roli Carmen jest zawsze "w ciemno" do przewidzenia, natomiast jej środki wokalne nigdy nie były imponujące, a w ostatnim czasie stały się jeszcze mniej, że tak to ujmę, spektakularne. Niewątpliwie jednak jej inteligencja artystyczna, muzykalność, wyczucie sceny sporo rekompensują. To nie tylko dotyczy omawianej przez Panią Carmen, ale także niedawnych (udanych) debiutów sopranowych: Toski czy Santuzzy.
OdpowiedzUsuńTego, co mówią Francuzi (oczywiście Ci, którzy mają pojęcie o operze i muzyce) o swoim repertuarze chyba nie powinno się ignorować, podobnie Włosi,Rosjanie etc. Mimo wszystko.
Popieram Panią w jej odczuciach odnośnie Mariny Poplawskiej. Postać scenicznie i wokalnie dość anonimowa, ale obsadzana od lewa do prawa.
Dzięki za komentarz. Nie musimy się zgadzać, ale zawsze dobrze jest pogadać. Francuzów troszkę spostponowałam, bo wydaje mi się, że mają podobnie paskudny zwyczaj jak my: doceniają swoich dopiero po sukcesach zagranicznych. Wtedy są z nich szalenie dumni (u nas i o to trudno) i obrażają się za samą supozycję, iż np, może być i jest tenor lepszy niż Alagna.
OdpowiedzUsuńJa tam szczególnym wyznawcą Alagni nie jestem, choć, trzeba przyznać, że w repertuarze francuskim niewielu ma rywali. Krystaliczna dykcja, fraza...Jego Faust, Don Jose wciąż robią wrażenie.
UsuńNie jestem także fanem np. Annick Massis, ale, nawiązując do Pani uwag o zwyczaju Francuzów, jej renoma międzynarodowa jakoś nie chce się przełożyć na uznanie rodaków.