W wielu recenzjach zetknęłam się z poręcznym porównaniem
(oczywiście pejoratywnym) do prowincjonalnych teatrów włoskich. Z ciekawości
postanowiłam sprawdzić jak wygląda współcześnie spektakl w jednym z nich i
obejrzałam „Luisę Miller” zarejestrowaną
w Teatro Verdi w Sassari. Produkcja okazała się krzepiąco staromodna i
nieszczególnie inspirująca , ale „Luisa” (której libretto opiera się na
schillerowskiej „Intrydze i miłości) należy do tych oper, które ciężko poddają
się transformacjom. Może dlatego specjaliści od regietheatru tak rzadko
porywają się na tego typu dzieła. Bo i cóż można by tu wymyślić ? Wbić bohaterów w korporacyjne
mundurki i posadzić wokół stołu konferencyjnego? W Sassari oszczędzono nam pomysłów
tego rodzaju, Marco Spada ograniczył się chyba do ustawienia sytuacji
scenicznych wyraz emocjonalny pozostawiając swoim śpiewakom. Z różnym skutkiem, o czym dalej.
Na scenografię nie wydano zbyt dużo, redukując ją do kilku przesuwanych
ścian i niezbędnych rekwizytów. Kostiumy
za to są niezwykle bogate, i zgodne z epoką. W roli tytułowej wystąpiła Rachele
Stanisci, która najwyraźniej ma temperament dramatyczny i nie poradziła sobie z
pierwszą sceną opery zawierającą arię i duet z Rodolphem. Tu muzyka domaga się
głosu lekkiego, i świetlistego a także
pogodnego nastroju, którego nie mącą narzekania Millera. Stanisci próbuje to
osiągnąć całkowicie bez powodzenia, głos brzmi ciężko, skrzypliwie (żeby nie
powiedzieć skrzekliwie) , to niewinne dziewczę brzmi jak zbolała matrona. Na
szczęście im dalej, tym lepiej. W akcie drugim i trzecim Stanisci jest już najwyraźniej na własnym terytorium i
jako heroina dramatyczna sprawdza się znacznie efektywniej. Prezentuje też przyzwoite
aktorstwo. Nie da się tego samego powiedzieć o Antonio De Gobi (hrabia Walter)
który nie tylko jest straszliwie konwencjonalny, ale też śpiewa brzydkim,
matowym głosem o dziwacznej wibracji Drugi bas, Taihwan Park (Wurm), jeśli
pominąć miny jak z latynoskiej
telenoweli sprawia się całkiem dobrze, ma, ładny, bogaty w barwie głos i wie ,
na czym polega verdiowski styl. Sarah Maria Punga ubawiła mnie serdecznie, co w
partii Frederiki komplementu nie stanowi. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć, jak
przedwojenna podkuchenna mogłaby sobie wyobrażać jaśnie panią to tu miałby
ilustrację idealną. Głosowo Punga nie zawiodła ani nie zachwyciła.Miller –
Alberto Gazale po suchym początku rozśpiewał się i jego ciepły baryton
zabrzmiał naprawdę dobrze. Tyle, że warto byłoby zwrócić mu uwagę
najstaranniejsze wykańczanie frazy, bo ma z tym pewne kłopoty. Poza tym, jeśli
już w scenie początkowej markuje grę na skrzypcach , powinien to robić choć
troszkę wiarygodniej. I tu drobna uwaga natury estetycznej : obaj zaborczy
ojcowie zostali w tym spektaklu zagrani
przez wyjątkowo przystojnych mężczyzn, co dla oka jest miłe, ale dla
dramaturgii niekonieczne, a wręcz zbędne. Na koniec Rodopho – Francesco Demuro.
Znam go doskonale ze sceny TWON, ale ta „Luisa” została zarejestrowana
dosłownie klika dni po jego scenicznym debiucie ( w tej samej roli) i w związku
z tym stanowi ciekawostkę. 29-letni tenor, troszkę wówczas nieporadny aktorsko
zapowiadał się już nieźle. To nie jest mój ulubiony typ głosu (jasny, liryczny,
z nadziejami na rozszerzenie w późniejszych czasach) - wolę brzmienie nieco
ciemniejsze i bardziej nasycone - ale w
swojej klasie bardzo obiecujący. Jako nieszczęsny amant wykazywał pewne kłopoty
z górą skali, ale ogólnie wypadł bardzo dobrze. Dziś, po 5 latach ma już za
sobą debiuty w Wiener Staatsoper, La
Scali i Covent Garden, zaś przed sobą dalsze w nich występy.
W MET pojawi się po raz pierwszy jako
Alfredo. Jako, że często współpracuje z Aleksandrą Kurzak (ostatnio we wrześniu
w San Francisco on był Księciem, ona Gildą) w Warszawie widujemy go dosyć regularnie.
Najbliższa okazja w Sylwestra. I jeszcze
jedna smętna refleksja. Zazdrość jest uczuciem mało chwalebnym, ale trudno –
zazdroszczę Sassari orkiestry. Nie wiem
, czy jest tak dobra zawsze, czy tylko pod ręką Carlo Montanaro. Jeśli chodzi o
ten drugi przypadek, to nadzieja jeszcze nie umarła – od tego sezonu maestro
jest szefem muzycznym w TWON. Tylko bywa u nas niezmiernie rzadko…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz