niedziela, 11 listopada 2012

Śpiewacy prowincjonalni?



W wielu recenzjach zetknęłam się z poręcznym porównaniem (oczywiście pejoratywnym) do prowincjonalnych teatrów włoskich. Z ciekawości postanowiłam sprawdzić jak wygląda współcześnie spektakl w jednym z nich i obejrzałam „Luisę Miller”  zarejestrowaną w Teatro Verdi w Sassari. Produkcja okazała się krzepiąco staromodna i nieszczególnie inspirująca , ale „Luisa” (której libretto opiera się na schillerowskiej „Intrydze i miłości) należy do tych oper, które ciężko poddają się transformacjom. Może dlatego specjaliści od regietheatru tak rzadko porywają się na tego typu dzieła. Bo i cóż można by  tu wymyślić ? Wbić bohaterów w korporacyjne mundurki i posadzić wokół stołu konferencyjnego? W Sassari oszczędzono nam pomysłów tego rodzaju, Marco Spada ograniczył się chyba do ustawienia sytuacji scenicznych wyraz emocjonalny pozostawiając swoim  śpiewakom. Z różnym skutkiem, o czym dalej. Na scenografię nie wydano zbyt dużo, redukując ją do kilku przesuwanych ścian  i niezbędnych rekwizytów. Kostiumy za to są niezwykle bogate, i zgodne z epoką. W roli tytułowej wystąpiła Rachele Stanisci, która najwyraźniej ma temperament dramatyczny i nie poradziła sobie z pierwszą sceną opery zawierającą arię i duet z Rodolphem. Tu muzyka domaga się głosu lekkiego, i świetlistego  a także pogodnego nastroju, którego nie mącą narzekania Millera. Stanisci próbuje to osiągnąć całkowicie bez powodzenia, głos brzmi ciężko, skrzypliwie (żeby nie powiedzieć skrzekliwie) , to niewinne dziewczę brzmi jak zbolała matrona. Na szczęście im dalej, tym lepiej. W akcie drugim i trzecim Stanisci  jest już najwyraźniej na własnym terytorium i jako heroina dramatyczna sprawdza się znacznie efektywniej. Prezentuje też przyzwoite aktorstwo. Nie da się tego samego powiedzieć o Antonio De Gobi (hrabia Walter) który nie tylko jest straszliwie konwencjonalny, ale też śpiewa brzydkim, matowym głosem o dziwacznej wibracji Drugi bas, Taihwan Park (Wurm), jeśli pominąć  miny jak z latynoskiej telenoweli sprawia się całkiem dobrze, ma, ładny, bogaty w barwie głos i wie , na czym polega verdiowski styl. Sarah Maria Punga ubawiła mnie serdecznie, co w partii Frederiki komplementu nie stanowi. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć, jak przedwojenna podkuchenna mogłaby sobie wyobrażać jaśnie panią to tu miałby ilustrację idealną. Głosowo Punga nie zawiodła ani nie zachwyciła.Miller – Alberto Gazale po suchym początku rozśpiewał się i jego ciepły baryton zabrzmiał naprawdę dobrze. Tyle, że warto byłoby zwrócić mu uwagę najstaranniejsze wykańczanie frazy, bo ma z tym pewne kłopoty. Poza tym, jeśli już w scenie początkowej markuje grę na skrzypcach , powinien to robić choć troszkę wiarygodniej. I tu drobna uwaga natury estetycznej : obaj zaborczy ojcowie zostali w tym spektaklu  zagrani przez wyjątkowo przystojnych mężczyzn, co dla oka jest miłe, ale dla dramaturgii niekonieczne, a wręcz zbędne. Na koniec Rodopho – Francesco Demuro. Znam go doskonale ze sceny TWON, ale ta „Luisa” została zarejestrowana dosłownie klika dni po jego scenicznym debiucie ( w tej samej roli) i w związku z tym stanowi ciekawostkę. 29-letni tenor, troszkę wówczas nieporadny aktorsko zapowiadał się już nieźle. To nie jest mój ulubiony typ głosu (jasny, liryczny, z nadziejami na rozszerzenie w późniejszych czasach) - wolę brzmienie nieco ciemniejsze i bardziej nasycone -  ale w swojej klasie bardzo obiecujący. Jako nieszczęsny amant wykazywał pewne kłopoty z górą skali, ale ogólnie wypadł bardzo dobrze. Dziś, po 5 latach ma już za sobą debiuty w Wiener Staatsoper, La Scali i Covent Garden, zaś przed sobą dalsze w nich występy. W  MET pojawi się po raz pierwszy jako Alfredo. Jako, że często współpracuje z Aleksandrą Kurzak (ostatnio we wrześniu w San Francisco on był Księciem, ona Gildą) w Warszawie widujemy go dosyć regularnie. Najbliższa okazja w Sylwestra.  I jeszcze jedna smętna refleksja. Zazdrość jest uczuciem mało chwalebnym, ale trudno – zazdroszczę  Sassari orkiestry. Nie wiem , czy jest tak dobra zawsze, czy tylko pod ręką Carlo Montanaro. Jeśli chodzi o ten drugi przypadek, to nadzieja jeszcze nie umarła – od tego sezonu maestro jest szefem muzycznym w TWON. Tylko bywa u nas niezmiernie rzadko… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz