sobota, 17 listopada 2012

Tajemnica trzech kart


 „Dama pikowa”, chociaż oparta na tekście Aleksandra Puszkina podobnie jak „Eugeniusz Oniegin” bardzo się od najpopularniejszej opery Czajkowskiego różni klimatem. Zamiast prostej opowieści mamy obsesje, paroksyzmy, wizje i wreszcie ducha. W warstwie czysto muzycznej pokrewieństwa są już bardziej wyraźne, zwłaszcza w nieomylnie słowiańskiej melodyjności, tak różnej od włoskiej czy niemieckiej (z wyłączeniem części aktu drugiego, zawierającej fragmenty czysto mozartowskiej proweniencji). W każdym razie dobrze wykonana „Dama” może odbiorcy przynieść masę satysfakcji. Moje pierwsze z nią zetknięcie miało miejsce już tak dawno, że wstyd wspominać i zupełnie nie pamiętam , kto i jak wtedy śpiewał. Pamiętam za to, że dzieło wywarło na wczesnonastoletnim dziewczęciu wielkie wrażenie i – jak się właśnie okazało – wywiera je nadal. Produkcja Elijaha Moshinsky’ego  pochodzi z roku 1995, ale na DVD zarejestrowano ją 4 lata później, zapewne ze względu na optymalny zestaw gwiazd, który udało się do niej pozyskać, Sama inscenizacja jest dość konwencjonalna , ze sprawnie i z sensem przeprowadzoną akcją. Scena jest tu ujęta w ukośne ramy, które oświetlane pod koniec każdego aktu być może  mają nam przypominać, że  patrzymy na tableau, a „życie jest gdzie indziej” ( w tym wypadku w muzyce). Tym bardziej, że panie i panowie noszą  wielkie, niemal karykaturalne pudrowane peruki, zgodne  z czasem akcji (panowanie Katarzyny II, czyli koniec wieku 18), ale nadające wszystkim rys groteskowy. Właściwie prawie wszystkim, bo Herman jej  nie nosi. Człowiek ogarnięty obsesją tak silną jest bowiem uciekinierem ze świata konwencji jako ktoś, kto swój cel stawia ponad ludzkie zasady.  Dla Hermana samo poznanie tajemnicy trzech kart  i materialne korzyści mające z niego wynikać są równoważne. Herman to rola niezwykle trudna, wymaga świetnego aktorstwa, a przy  takim bohaterze łatwo przeszarżować. Wymaga też znakomitego opanowania głosu, i to we wszystkich tenorowych rejestrach. Placido Domingo nie był oczywistym kandydatem do tej partii: głos  i owszem, ale o nietypowej dla opery rosyjskiej barwie, interpretacja też, ale tu z kolei skłonność do przerysowań, które mogłyby Hermana ośmieszyć. No i ten język…A tu zaskoczenie: po pierwsze – Domingo posługuje się całkiem dobrym rosyjskim. Poza tym naprawdę świetnie przekazuje rozedrganie nieszczęśnika i jego stopniowe pogrążanie się w obsesji. 13 lat temu maestro był jeszcze tylko tenorem, nie zaś „tenorem, który stracił góry, czytaj: barytonem”. I to jakim! Wszyscy wiemy, jak brzmiał w pełni sił wokalnych. Tutaj można też go pochwalić za wyczucie stylu – to nie jest żaden „hispano-Czajkowski”. Galina Gorchakova nie zrobiła na mnie tak wielkiego wrażenia jak przy okazji „Ognistego anioła”. Niby wszystko OK., ale czegoś brak. Może tej niezwykłej samokontroli, która w tamtej operze nie pozwoliła jej ani na sekundę osunąć się w szpony konwencji. Dimitrij Hvorostovsky jako Książe Jelecki ma do zaśpiewania niewiele ponad swoją arię, ale cóż to za aria! Muszę przyznać, że zawsze dziwiłam się Lizie, że, po jej usłyszeniu nie przestaje ślęczeć nad Hermanem i nie wychodzi spokojnie za księcia. No ale wtedy nie byłoby dramatu.  Ja w każdym razie, gdyby Hvorostovsky tak mi ją zaśpiewał ani sekundy nie tkwiłabym przy biednym furiacie. Olga Borodina, wówczas na początku swej amerykańskiej kariery zachwyciła mnie bez reszty – piękny, jeszcze nie za ciężki mezzosopran, cudowne prowadzenie frazy – delicje. I jaka ponętna z niej była Paulina! Partia Hrabiny zwykle wykonywana jest przez przez wielce zasłużone gwiazdy, które lepiej lub gorzej próbują przywołać wspomnienia scenicznej chwały. 71-letniej Elizabeth Soderstrom niestety się nie udało: interpretowała bez zarzutu,ale głosu już nie miała. Nie ma co rozwodzić się nad klasą czystko muzyczną tej „Damy” : orkiestra MET w kanale i Valery Gergiev za pulpitem dają w wypadku Czajkowskiego jakość najwyższą i tak też się stało tym razem.

2 komentarze: