niedziela, 21 kwietnia 2013

"Verdi" Piotra Beczały - tekst nie dla fanów


Fan adoruje bezwarunkowo – jego ulubieniec jest cudowny nawet kiedy śpi, a co dopiero wtedy, kiedy śpiewa. Dlatego też, kochani wielbiciele Piotra Beczały  pomińcie ten tekst. Bo „Verdi” to  alarmująco niedobra płyta i jak dotąd  największe dla mnie zaskoczenie tego roku. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego, chociaż, jak może wiecie fanką naszego tenora nigdy nie będę – ale szanuję go bardzo za styl, klasę i elegancję, cechy rzadko spotykane u jego kolegów. Niestety, niewiele z tych, wydawałoby się posiadanych na stałe przymiotów daje się zaobserwować na tym krążku. Zacznijmy od tego, co najlepsze, czyli od „Balu maskowego”. Riccardo Beczały prezentuje się znakomicie – bez histerii, przydechów, za to z piękną średnicą skali i  legato. Nieźle też wypadają: „Ingemisco” z ‘Requiem” i „Ah, la paterna mano”. I na tym koniec. Posłuchajcie, jak fatalnie brzmią tej płycie prawie wszystkie góry wydobywane ze ściśniętego gardła, jak afektowane są niektóre interpretacje. Posłuchajcie jak okropnie brzmi w wykonaniu Beczały aria z „Lombardczyków”, jak kiepsko fragment „Nieszporów sycylijskich”! Tu należy dodać, że też ku mojemu negatywnemu zaskoczeniu Łukasz Borowicz przyczynił się do tej porażki wydatnie, zaganiając niektóre arie na śmierć (z tych nieszczęsnych „Lombardczyków” uczynił walczyk zaiste upiorny w swej tandetności). I pewnie odłożyłabym CD żałując wydanych pieniędzy , gdyby nie dwa duety, które chociaż trochę poprawiły mi humor. Wiem oczywiście , że Azucena Ewy Podleś nie dla wszystkich jest akceptowalna, ale ja miałam dreszcze słuchając jej opowieści. Efekt dramatyczny nie do opisania. W tym wypadku trudno mieć bo Beczały pretensję, że wypadł blado – takiej Azucenie nikt by nie sprostał. Płytę zamyka duet przyjaźni (jakiej tam przyjaźni, to czyste wyznanie miłosne!) z „Don Carlosa”. Brzmi znakomicie,  nie jest jednakowoż zasługą jej głównego bohatera (finalna góra - naprawdę fatalna). To Mariusz Kwiecień uratował mu skórę śpiewając z prawdziwie arystokratyczną elegancją i autentycznym ciepłem  - ani śladu niepotrzebnych krzyków i napinania głosu ponad miarę, a przecież mu czasem się zdarza. Co dobrze to wróży jego debiutowi w partii Posy na scenie ROH za niecałe 2 tygodnie. Mam nadzieję, a nawet jestem pewna, że ta płyta jest tylko wpadką, o której za chwilę zapomnę. Słyszałam przecież pana Piotra już po jej nagraniu i żadnych niepokojących objawów nie było, wręcz przeciwnie. Zaś obu naszym gwiazdorom , którzy sądząc po zdjęciach dobrze się bawili w swoim towarzystwie życzę sukcesu na jutrzejszym wręczaniu International Opera Awards. Nawet, jeśli statuetki powędrują w inne ręce – oni na nie zasługują!


5 komentarzy:

  1. Płyty nie słyszałem, ale pewne oznaki wokalnego zmęcznia (zwłaszcza te problematyczne "góry")można już wysłyszeć w wykonaniach Beczały tu i ówdzie od jakiegoś czasu. Problemy z głosem często się wiążą z afektacją w interpretacji. Możliwe, że nagranie przypadło na gorszą formę śpiewaka gdy te mankamenty stały się szczególnie dotkliwe.
    Kwietnia chciałbym wciąż bardziej słuchać w Mozarcie i Donizettim niż w Verdim, bo jego dotychczasowe spotkania z Giuseppe nie były zbyt przekonujące, ale, oczywiście, trzymam palce za występ w Don Carlosie w ROH. Robert.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też Lubię Kwietnia w Mozarcie, zwłaszcza w "Nozze", ale trudno zamykać go w mozartowsko-belcantowym getcie (jest też dobry jako Riccardo w "Purytanach"). Z tego, co wiem zaliczył tylko jedno spotkanie z Verdim, rzeczywiście według recenzji (on też źle to wspomina) nieudane. To był Germont senior 5 lat temu w ROH. Rola kompletnie nie dla niego, całkowicie sprzeczna z jego temperamentem.Niestety, nie miałam okazji usłyszeć i ocenić własnousznie, widziałam tylko Kwietnia w charakteryzacji, prześmiesznie wyglądał jako starszy pan.Dajmy mu szansę, zwłaszcza, że naprawdę ostatnio coraz mniej się siłuje z własnym głosem, co zawsze uważałam za podstawowe (i, poza zdrowiem jedyne) dla niego zagrożenie.O ile oczywiście nie będzie próbował przekrzyczeć Kaufmanna, a to partner jednak innego kalibru niż Beczała.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani tekst nie jest w zamyśle skierowany nie do fanów Piotra Beczały, lecz jako jego fan chłonę wszystko co go dotyczy. Musiałem więc przeczytać i te recenzję nie przesłuchawszy uprzednio omawianej płyty. Lecz teraz już ją mam i dosłownie przed chwilą skończyłem przesłuchanie. Kilka fragmentów puściłem sobie powtórnie. Pewnie musze jeszcze raz czy dwa przesłuchać płytę i trochę odczekać by nabrać do niej dystansu. Pragnę zaznaczyć, iż nie posiadam muzycznego wykształcenia: od kilku lat dopiero amatorsko, dla przyjemności interesuję się m.in. operą. Na ten moment uważam dwie poprzednie solowe płyty Beczały (Salut oraz Slavic arias) za lepsze. Mam takie ogólne wrażenie, że Beczała lepiej się czuje w repertuarze niemiecko-francusko-słowiańskim niż włoskim. Choć z drugiej strony nie stroni od tego ostatniego, gdzie też odnosi sukcesy na światowych scenach (Cyganeria, Bal maskowy). I na tej nowej płycie – moim zadaniem – lepiej wychodzą mu kawałki z oper, w których inscenizacjach po prostu regularnie śpiewa. Myślę, że to naturalne. Dlatego też np. Celeste Aida jest śpiewana ostrożnie, bo Beczała porusza się tu po nowych dla siebie wodach.
    Zobaczymy jak rozwinie się interpretacja tych utworów, które dopiero on włącza do swojego repertuaru. Podobała mi się na przykład jego Nessun dorma wykonana premierowo w listopadzie zeszłego roku w Warszawie. Na płycie są oczywiście wykonania mniej lub bardziej udane. Początkowa Ella mi fu rapita jak dla mnie jest całkiem niezła, z ciekawym rozwiązaniem na końcu. Faktem jest jednak, że niektóre ,,góry” (np. końcówka fragmentów z Traviaty) nie brzmią idealnie. Zaryzykuje twierdzenie, że jakoś dziwnie, nie jak u Beczały, który dysponuje przecież ładnym w brawie i przyjemnym w odbiorze głosem. Porównuję wykonania Beczały z tego krążka z nagraniami innych tenorów. Od tego nie da się uciec. Boję się jednak przesady w tym procederze, bo Beczała jest śpiewakiem świadomym, myślącym i nie naśladującym ślepo innych. Muszę – jak już wspomniałem – nabrać do tej płyty dystansu. Tak czy inaczej należy życzyć naszemu krajanowi dalszych sukcesów i artystycznego rozwoju. Tak na marginesie: szkoda, że opera nie jest tak popularna jak np. sport. Może wtedy byśmy mieli w Polsce Beczałomanię
    Pozdrawiam Panią!

    OdpowiedzUsuń
  4. Sukcesów życzę wszystkim naszym krajanom - a jest ich już sporo. Poza trójką z tej płyty jeszcze Kurzak, Ruciński, Dobber oraz aspirująca młodzież, za którą kciuki trzymam najgoręcej, np. Michał Partyka (kolejny baryton) czy Hanna Hipp, która terminuje w ROH (śpiewała, bardzo dobrze, Annę w "Trojanach"). Są też nasi, którzy mają może mniej szczęścia , za to nie mniej talentu. I tu nie wiem czy mam się egoistycznie cieszyć, że wielkich karier nie zrobili i mogę ich słuchać u nas czy też żałować (np. Joanna Woś, Barbara Kubiak, Anna Bernacka, Mariusz Godlewski)? A co do popularności opery - proszę sobie wyobrazić , jakie szaleństwo ogarnęłoby media i cały kraj, gdybyśmy mieli 6 piłkarzy na takim poziomie, na jakim mamy śpiewaków. Ale to "TYLKO" śpiewacy, więc wiemy jedynie my, operomaniacy. Pozdrawiam wzajemnie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jednakże jedna prawidłowość pozostała niezmienna: kariery międzynarodowe robią Ci, którzy zaryzykowali tuż po studiach lub jeszcze w trakcie wyjazd z Polski (Beczała do Austrii, Kurzak do Hamburga, Kwiecień do NYC). Najbardziej chyba szkoda, że na szerokie światowe wody nie wypłynęła Barbara Kubiak - jakiż to przed laty był wspaniały głos do spintowych ról, zwłaszcza Verdiego. A i Normą była na światowym poziomie, choć w taki stylu bardziej Zinki Milanov niż Callas, ale daj Boże. Jestem ciekaw jak się potoczy kariera Beczały - czy kontrakt DG nada jej jeszcze większego rozmachu, czy może wytwórnia się zgłosiła do naszego artysty odrobinę za póżno. Czas pokaże.Robert.

    OdpowiedzUsuń