poniedziałek, 19 listopada 2012

Uria-Monzon, Carmen niespodziewanie doskonała


Nie będę sobie zawracać głowy wstępem, bo każdy z nas zna najpopularniejszą operę świata prawie (albo i nie prawie) na pamięć.Barceloński Teatro Liceu wystawił ją współcześnie, co oznacza zazwyczaj odarcie jej ze wszystkich elementów pseudohiszpańskich, ale także z wszelkiego romantyzmu. Ta wersja Calixto Bieito jest tego podręcznikowym przykładem. Nie ma co przytaczać szczegółów , choć oczywiście znalazły się tu fragmenty służące wyłącznie „pour épater les bourgeois” jako to nagi toreador ćwiczący najwyraźniej przed pójściem do pracy i z dumą prezentujący nieskazitelne ciało (grający go tancerz ma się czym pochwalić pod każdym względem).Także ostentacyjnie brzydkie kostiumy i tanie chwyty typu olbrzymi byk z papier-mache czy  habanera wykonywana częściowo w budce telefonicznej należą do kanonu tego typu produkcji. Zazwyczaj  omijam je starannie, ale tu moją uwagę przykuła i zatrzymała Beatrice Uria Monzon, świetna Carmen pomimo teoretycznego braku warunków fizycznych. Jest zdecydowanie dojrzała i niekoniecznie urodziwa (choć figura znakomita), ale dramatycznie wyjątkowo efektywna i skutkiem tego całkowicie wiarygodna jako uwodzicielka. Ma jakiś rodzaj scenicznej charyzmy, która powoduje, że chce się na nią patrzeć. Słuchać też, bo głosowo z kolei warunki posiada wszelakie: mocny, mięsisty, bogaty w barwie i ruchliwy mezzosopran. Jej Jose, Roberto Alagna ma pecha, bo porównanie z Kaufmannem w tej roli nikomu nie wyszłoby na zdrowie. Tu Alagna śpiewał ładnym, niewymęczonym (jak mu się zdarza coraz częściej, niestety), jasnym tenorem , grał również zdecydowanie dobrze. Był może nieco… zbyt sympatyczny, co powodowało zasadniczą trudność uwierzenia w jego morderczy szał ,ale i tak – brawo. Marina Popłavska – OK., ale ja mam już jej dość. Jak na śpiewaczkę tak bezwyrazową jak ona, karierę zrobiła oszałamiającą, jest wszędzie. Erwin Schrott stworzył bardzo dobrą rolę jako Escamillo, ale jego kuplety to był zdecydowany niewypał wokalny. Wyblakły, wyszarzały głos momentami miał poważny problem z przebiciem się przez orkiestrę. Potem , w duecie  z Jose, a zwłaszcza w króciutkim z Carmen sprawował się dużo lepiej (jak na tak niepokaźny rozmiar tego ostatniego  Monzon i Schrottowi udała się rzecz dość niezwykła: stworzyli atmosferę prawdziwej, delikatnej intymności między Carmen i Escamillem).  No i oczy można było napaść, bo Schrott wyglądał tu fantastycznie.


5 komentarzy:

  1. Zastanawiam się dlaczego, zdaniem Autorki, BUM jest Carmen doskonałą "niespodziewanie". Sami Francuzi (a oni chyba wiedzą,co mówią w przypadku swego repertuaru) piszą często o niej "Carmen assoluta"...

    OdpowiedzUsuń
  2. To, co mówią Francuzi nie jest dla mnie szczególnie wiarygodnym punktem odniesienia i argument, że to ich własny repertuar mnie nie przekonuje. Za to sceniczny sukces Uria-Monzon (nie mam pojęcia, czy powinnam to nazwisko odmieniać) zaskoczył mnie z przyczyn, które wyłożyłam dość dokładnie.Jej sukces muzyczny był za to rzeczywiście przewidywalny.

    OdpowiedzUsuń
  3. :-) Ma Pani spojrzenie zupełnie odwrotne niz ja...Bo dla mnie sceniczny sukces BUM w roli Carmen jest zawsze "w ciemno" do przewidzenia, natomiast jej środki wokalne nigdy nie były imponujące, a w ostatnim czasie stały się jeszcze mniej, że tak to ujmę, spektakularne. Niewątpliwie jednak jej inteligencja artystyczna, muzykalność, wyczucie sceny sporo rekompensują. To nie tylko dotyczy omawianej przez Panią Carmen, ale także niedawnych (udanych) debiutów sopranowych: Toski czy Santuzzy.
    Tego, co mówią Francuzi (oczywiście Ci, którzy mają pojęcie o operze i muzyce) o swoim repertuarze chyba nie powinno się ignorować, podobnie Włosi,Rosjanie etc. Mimo wszystko.
    Popieram Panią w jej odczuciach odnośnie Mariny Poplawskiej. Postać scenicznie i wokalnie dość anonimowa, ale obsadzana od lewa do prawa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzięki za komentarz. Nie musimy się zgadzać, ale zawsze dobrze jest pogadać. Francuzów troszkę spostponowałam, bo wydaje mi się, że mają podobnie paskudny zwyczaj jak my: doceniają swoich dopiero po sukcesach zagranicznych. Wtedy są z nich szalenie dumni (u nas i o to trudno) i obrażają się za samą supozycję, iż np, może być i jest tenor lepszy niż Alagna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam szczególnym wyznawcą Alagni nie jestem, choć, trzeba przyznać, że w repertuarze francuskim niewielu ma rywali. Krystaliczna dykcja, fraza...Jego Faust, Don Jose wciąż robią wrażenie.
      Nie jestem także fanem np. Annick Massis, ale, nawiązując do Pani uwag o zwyczaju Francuzów, jej renoma międzynarodowa jakoś nie chce się przełożyć na uznanie rodaków.

      Usuń